niedziela, 31 marca 2013

28



Trwało standardowe popołudnie: leżeliśmy z Alexisem na trawie w ogrodzie, ciesząc się swoim towarzystwem i w pełni oddając się wręcz parzącym promieniom słonecznym. Staraliśmy się jak najlepiej wykorzystać wspólne chwile, bowiem za tydzień zaplanowany był wyjazd do Chile na zgrupowanie reprezentacji, na które niestety mój narzeczony nie mógł mnie zabrać. Zapowiadał się tydzień bez Sancheza. Świetnie. Nienawidziłam tych wyjazdów. Niby powinnam się już przyzwyczaić, ale to nie jest takie proste kiedy opuszcza nas ukochana osoba, chociażby na jeden dzień. To katorga! Okropna nuda, pustka, wręcz niechęć do życia…
Westchnęłam głośno.- Naprawdę musisz tam jechać…?
-Ach, to ciężkie życie kluczowego napastnika reprezentacji narodowej…- zaśmiał się cicho.
-Rozumiem, że drużyna sobie bez ciebie nie poradzi?- uniosłam brew, spoglądając w jego stronę, po czym podparłam się łokciami.- Nie cierpię, kiedy wyjeżdżasz.- na mojej twarzy pojawił się grymas niezadowolenia.
-Też tego nie lubię. Im dalej jestem od ciebie, tym gorzej się czuję. Pobyt w ojczyźnie już prawie wcale nie przynosi mi radości, bo to nic w porównaniu z chwilami spędzonymi z tobą.- kąciki jego ust uniosły się delikatnie.- Mam nadzieję, że ten tydzień szybko minie, a jak tylko wrócę, wynagrodzę ci moją nieobecność.- uśmiechnął się łobuzersko, przysunął się do mnie i musnął moje wargi. Wtedy do akcji wkroczyłam ja. Wpiłam się zachłannie w jego usta, jedną dłonią przeczesując gęste włosy Chilijczyka, a drugą błądząc po jego torsie. Całowałam go tak, jak chyba nigdy przedtem. Kierowała mną myśl, że przez najbliższy czas będziemy mieli jedynie kontakt telefoniczny, dlatego musiałam być… nasycona uczuciowo. Usiadłam na jego brzuchu, nie przerywając fali namiętnych pocałunków. Pieszczotom nie było końca; Alexis wędrował ręką po moich plecach, co jakiś czas muskając moje policzki, nos i szyję. Nasze ruchy stawały się coraz odważniejsze, kiedy nagle usłyszeliśmy głośne odchrząknięcie.
Momentalnie wstaliśmy z ziemi, otrzepując się z trawy. Ja miałam z tym niemały problem, bo we włosach miałam tego pełno.
-Co ty tutaj robisz?- Alexis przerwał krępującą ciszę, drapiąc się nerwowo po czole.
Poprawiłam ramiączko koszulki, rumieniąc się.- Co cię do nas sprowadza?- przygryzłam wargę. Nie spodziewałam się wizyty Gabrieli – byłej dziewczyny Sancheza.
-Przyszłam odwiedzić mojego przyjaciela.- uśmiechnęła się do mnie szyderczo, po czym podeszła do Alexisa i objęła go. Piłkarz nawet nie drgnął. Usłyszałam tylko jak zaklął pod nosem.
-Po co to całe przedstawienie?- zapytał obojętnym tonem.- Jestem w końcu szczęśliwy, a ty jak zwykle chcesz wszystko spieprzyć?- westchnął.- Jeśli tak, to już możesz sobie iść. Nic nie zdziałasz.
-O nie, tak łatwo się nie poddam.- odparła pewnie.
-Nie masz wyjścia.- oznajmiłam, unosząc brew.
-Nie wtrącaj się, to sprawa między nami.- poleciła mi.- Alexis, nie bądź głupi… Ona nie jest ciebie warta!
-Czy ja dobrze słyszę?- oburzył się Sanchez.- Żartujesz sobie? Isabel to kobieta mojego życia. Zaczynasz mnie irytować tym, że kiedy wszystko mi się układa, gdy jestem w stu procentach pewny, że obok mnie stoi ta jedyna osoba, z którą chcę spędzić resztę życia, ty wkraczasz do akcji i próbujesz coś nabroić!- wzruszył ramionami.- Nie tym razem.
Po tym monologu objęłam narzeczonego ramieniem, całując go w policzek, po czym uśmiechnęłam się do Gabrieli. Widziałam, że nie ma już argumentów.
-Bierzecie ślub?- zapytała.
-Tak.- odpowiedzieliśmy chórkiem, patrząc na siebie.
-Nie wierzę…- pokiwała głową.- Kochanie, jak możesz…?
-Nie mów tak do mnie.- syknął, zaciskając pięści.- Idź już stad, proszę.
-Jak możesz przekreślać to, co razem przeżyliśmy?- westchnęła. Po jej policzku spłynęła łza.- Tyle wspaniałych wspomnień, przygód… Zamykasz ten rozdział... dla niej…?- spojrzała na mnie z pogardą.- To niemożliwe!
-Skoro tak uważasz, to chyba nie mamy o czym rozmawiać.- wycedził przez zęby.- Wyjdź stąd i nigdy nie wracaj. Już kiedyś mówiłem, że nasze drogi rozchodzą się raz na zawsze. Miało nie być powrotu. Między nami nie ma już nic.- oznajmił, tłumiąc gniew.
Dziewczyna stała naprzeciwko nas, nie wykonywała żadnych ruchów. Uśmiechała się tylko przez łzy i co jakiś czas kiwała głową.- Jeszcze nic straconego.- otarła rękawem mokre policzki.
-Wręcz przeciwnie. Wszystko stracone. Zrozum to w końcu!- Chile tracił już nerwy.- Przypominam, że to ty mnie zraniłaś i perfidnie zostawiłaś dla jakiegoś…- westchnął.- Nie mam już siły…- szepnął mi do ucha.
- Posłuchaj, panienko.- zrobiłam krok do przodu.- Alexis i ty to już przeszłość. Miałaś swoją szansę, straciłaś ją, nie ma o czym rozmawiać. Pewnie dobrze wiesz, że on nie wybacza zdrady, nie potrafi zaufać po raz drugi. Zawiodłaś go, czego oczekujesz? Jesteś podła. Zachowaj resztki godności i odejdź.- zakończyłam swój monolog, po czym cofnęłam się na swoje miejsce – obok Sancheza.
-Nie zasługujesz na mnie.- skwitowała i odeszła. Nareszcie.


Poszliśmy do domu. Gabriela zepsuła cały nastrój, nie potrafiliśmy znów położyć się na trawie, rozluźnić i cieszyć się sobą. Popołudnie spędziliśmy na grze w Fifę, w której oczywiście nie miałam szans z narzeczonym. Po kilku meczach zaprosiliśmy Messiego i Antonellę. Para przyszła oczywiście ze swoim synem, Thiago, którym od razu się zajęłam. Dzieciak był po prostu wspaniały. Naprawdę bardzo się cieszyłam, że mam szczęście być jego matką chrzestną.

Kiedy goście nas opuścili, oboje momentalnie opadliśmy bezwładnie na sofę w salonie.
-Mam dość wrażeń na dziś!- krzyknęłam, kiedy zauważyłam, co kombinuje Alexis. Piłkarz próbował dokończyć to, co zaczęliśmy w ogrodzie. Sprytnie go od siebie odsunęłam, wzdychając ciężko.- O cholera, zapomnieliśmy o kimś!- podskoczyłam jak oparzona.- Damian!
-Co?- Chilijczyk spojrzał na mnie tępo.
-Nie zaprosiliśmy go na ślub!- złapałam się za głowę.
-I tak by nie przyszedł…
-Nie! Musimy wysłać mu zaproszenie. Albo nie, zaprosimy go osobiście.- uśmiechnęłam się szeroko. Nie miałam pojęcia gdzie mieszka, ale na szczęście nie usunęłam jego numeru telefonu. Pospiesznie wyciągnęłam komórkę z kieszeni, znalazłam pożądany zbiór cyfr i nacisnęłam zieloną słuchawkę. Po chwili usłyszałam znajomy głos.
-Iza…?- odezwał się niepewnie.
-Tak, to ja!- odparłam z entuzjazmem.- Gdzie mieszkasz?- zapytałam prosto z mostu. Nie miałam ochoty na tłumaczenie wszystkiego. Pomyślałam, że przecież mogę mu to wyjaśnić, kiedy do niego pojedziemy!
-Ale…
-Proszę, powiedz!- przygryzłam wargę w oczekiwaniu na odpowiedź. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że chodzę po całym domu bez żadnego konkretnego celu. Z nerwów nie potrafiłam usiedzieć w miejscu.
-W Anglii.- westchnął.-W Londynie.
-Świetnie.- stwierdziłam.- Dziękuję. Spodziewaj się naszej wizyty w najbliższym czasie!- krzyknęłam, po czym rozłączyłam się.- Kochanie, czeka nas podróż do Londynu!- usiadłam na jego kolanach, zakładając mu ręce na szyję.
-Nie rozumiem, skąd ten entuzjazm.- mruknął pod nosem.
-Tak dawno go nie widziałam… I nigdy nie byłam w Anglii!
Zaśmiał się.- Uwierz mi, że ciągle padający deszcz wcale nie jest fajny.- pokiwał głową.- A poza tym, czy Damian nie jest tym, którego nie chciałaś więcej widzieć, bo skrzywdził cię tak, jak jeszcze nikt inny?- Alexis zmarszczył brwi.- To dla mnie szok, że w ogóle chcesz go zaprosić na swój ślub.
-To nie byłoby fair. Kiedyś byliśmy przyjaciółmi…- pogłaskałam narzeczonego po policzku.
-Kiedyś. A później… pamiętasz, co się stało. Brak jego obecności na naszym weselu byłby jak najbardziej sprawiedliwy!- cały czas spoglądał w moje oczy.- Wiesz co? Może zadzwoń jeszcze do tego kretyna Dawida!- krzyknął ironicznie.
Przygryzłam wargę. Miał rację. Podjęłam złą decyzję, ale teraz było już za późno. Chociaż w sumie… Nic konkretnego nie powiedziałam Damianowi! Równie dobrze to może być po prostu wizyta w ramach odwiedzin.- Oj, przestań już marudzić.- musnęłam delikatnie usta Sancheza.- Zastanowię się, co robić.- puściłam oczko.
-Liczę, że podejmiesz dobrą decyzję.- ucałował czubek mojej głowy.

* * *

-Nie cierpię cię i nie wierzę, że to robię.- rzekł naburmuszony od samego rana Chile.
Siedzieliśmy na niewygodnej kanapie na londyńskim lotnisku, czekając na przyjazd Damiana. Wyjrzałam przez duże okno – no tak. Ulewa. Westchnęłam ciężko. Mimo wszystko, cieszyłam się, że jesteśmy już na miejscu. Szczerze mówiąc, pogoda była mi obojętna, przecież w Polsce często padał deszcz. Gorzej z gorącokrwistym Chilijczykiem siedzącym obok mnie. Biedak trząsł się z zimna, mimo, że miał na sobie zimową kurtkę. Przytuliłam go mocno z nadzieją, że to pomoże. Chwilę później w ogromnej hali wypatrzyłam Damiana, który szedł w naszą stronę.
Pomachałam.- Hej!
Mężczyzna podbiegł do nas.- Cześć.- odpowiedział mi.
-Nic się nie zmieniłeś…- stwierdziłam, uśmiechając się życzliwie.
-A ty owszem. Jesteś jeszcze piękniejsza.
Usłyszałam za plecami znaczące odchrząknięcie. Zaczynamy przedstawienie! Odwróciłam się do Sancheza.- No, może się w końcu poznacie?- pociągnęłam go za rękę, zmuszając do powstania.- Alexis, Damian.- wskazałam odpowiednio.
Podali sobie dłonie.
-Ja cię dobrze znam!- rzekł Polak, śmiejąc się ironicznie.
-Ja ciebie też.- odparł piłkarz, nie patrząc na swojego rozmówcę.
Wtrąciłam się, żeby rozładować napięcie.- Możemy już jechać? Strasznie tu zimno.- zadrżałam teatralnie, na co momentalnie zareagowali panowie, oddając mi swoje nakrycia, przepychając się przy tym. Zapowiadał się długi tydzień…

Po upływie piętnastu minut, byliśmy na miejscu. Damian mieszkał w ogromnej, zabytkowej kamienicy. Wzięliśmy bagaże i ruszyliśmy na trzecie piętro.
-Rozgośćcie się.- powiedział Polak, kiedy przekroczyliśmy próg mieszkania.
Oczywiście od razu udaliśmy się do przygotowanej dla nas sypialni, po czym „zanurkowaliśmy” pod ciepłą kołdrę.
-Oo tak, tego mi było trzeba.- westchnęłam.- Jak ci się tu podoba?
-Wszystko jest okej. Oprócz deszczu i tego człowieka.- wywrócił oczami.- On działa mi na nerwy tym, że oddycha!
-Postaraj się go zaakceptować…
-Nie potrafię.
-Zrób to dla mnie.- pocałowałam go w policzek.
-No dobra.- skrzyżował ręce na piersiach.- Zrobię co w mojej mocy, ale niczego nie obiecuję!
-Jesteś kochany!- tym razem złożyłam czuły pocałunek na jego ustach. Na tym się oczywiście nie skończyło.
Chile momentalnie odpowiedział: wpił się w moje wargi, jednocześnie wplatając mi palce we włosy. Uwielbiałam to. Przez moje ciało przeszedł przyjemny dreszcz.
Nasze czułości przerwał Damian, który wszedł do pokoju, trzymając w rękach zapas czystych ręczników.
-Przydadzą wam się.- położył ręczniki na skraju łóżka i wyszedł z pomieszczenia.
-Serio akurat teraz?- Alexis uniósł brew.- Nie cierpię typa.
-Hej, miałeś zmienić co do niego zdanie!- oburzyłam się.
-Okej, okej.- wywrócił oczami, po czym znów wziął mnie w objęcia.
-A, jeszcze coś!- Damian znów wkroczył do akcji.- Mam bilety na mecz Chelsea, macie może ochotę…?- uśmiechnął się łobuzersko w stronę Chilijczyka, któremu kończyła się cierpliwość.
-Jasne! W końcu obejrzę mecz The Blues z trybun!- ucieszyłam się.
-No więc, zaczynajcie się przygotowywać!
-To dzisiaj?!- zapytaliśmy chórkiem.
-Tak.- mruknął, po czym opuścił pokój.
Westchnęłam, wyglądając przez okno. Pogoda nie zbyt sprzyjała jakiemukolwiek wyjściu, ale cóż. To mogła być moja jedyna okazja na obejrzenie Stamford Bridge. Mało tego, zobaczę na żywo mecz swojej drugiej ulubionej drużyny.- Gdyby udało mi się zdobyć autograf chociaż jednego z nich…- rozmarzyłam się.
-Jakieś konkretne życzenie?- zapytał Alexis.
-Torres, zdecydowanie.- odparłam.- Zaraz, zaraz…- przyjrzałam się jego twarzy. Tak, to było to spojrzenie!
-Tak się składa, że dobrze się znamy, a nawet kolegujemy.- oznajmił Sanchez.
-Gdybyś był reprezentantem Hiszpanii, to by mnie to nie dziwiło.- zaśmiałam się.
-Pamiętasz mecz Champions League, kiedy Chelsea wygrała z nami na punkty?- gdy zobaczył, że kiwam twierdząco głową, kontynuował.- Wtedy byłem załamany. Stałem na środku boiska, reszta była już w szatni. Wokół mnie biegali tylko piłkarze w niebieskich strojach. Jeden z nich podszedł do mnie i zaczął pocieszać. Mówił, że w przyszłym roku na pewno wygramy, że będzie nam kibicował. Poprawił mi humor. Zakończyłem tę rozmowę, mówiąc, że w tym sezonie to oni mają zwyciężyć.
-Zrobili tak, jak chciałeś.- uśmiechnęłam się szeroko.
-Kibicowałem im do samego końca!- kąciki jego ust uniosły się.- Jeśli chcesz z nim pogadać, nie ma sprawy. Jestem pewny, że nie odmówi.- puścił oczko.
-To wspaniale!- rzuciłam mu się na szyję.
Alexis parsknął śmiechem.- Ale bez przesady! Tylko rozmowa, żeby nie skończyło się na jakimś spotkaniu!
-Proszę pana, za miesiąc wychodzę za mąż!- pocałowałam go w policzek.
-Ależ pamiętam, przyszła pani Sanchez…
________________
Ten jest chyba najgorszy... Przepraszam, cierpię na brak weny :( 



sobota, 23 marca 2013

27


Uwaga, uwaga: za miesiąc… wychodzę za mąż! Trudno mi było oswoić się z tym faktem, ponieważ w stanie narzeczeństwa czułam się naprawdę świetnie, ale cóż, kiedyś musiało do tego dojść. Ustaliliśmy datę ślubu na piątego czerwca. Ubłagałam tę datę, ponieważ wtedy wypadają moje dwudzieste trzecie urodziny. Organizację mieliśmy już za sobą. Pozostał tylko zakup strojów, co było nie lada wyczynem. Przymierzyłam już chyba ponad tysiąc sukien ślubnych i żadna nie spodobała się ani mi, ani komisji, w skład której wchodziły Antonella i Shakira. Właśnie weszłyśmy do czwartego z kolei sklepu. Ja miałam już dość i chciałam jak najszybciej wrócić do domu, ale moje towarzyszki uparły się, że jeśli dziś nic nie wybiorę, to więcej ze mną nie pójdą. Może to i dobrze?
-Ech, co ty byś bez nas zrobiła…- Anto westchnęła głośno. No tak, lepiej, żeby mi jednak pomogły. Kompletnie nie znałam się na modzie…
-Ale…
-Przestań grymasić!- przerwała mi Shak.
Obie doskonale wiedziały, że najchętniej stanęłabym na ślubnym kobiercu w krótkich spodenkach i klubowej koszulce.
-Ta jest ładna…- oceniłam suknię, którą właśnie miałam na sobie. Tak naprawdę w ogóle mi się nie podobała. Tak samo, jak tysiąc poprzednich, ale po prostu miałam dość i chciałam opuścić to miejsce.
-Wcale nie. Pogrubia cię.- stwierdziła Antonella.- Masz idealną figurę, dlatego strój musi być dobrze dopasowany.
-A nie uważacie, że te całe suknie w ogóle do mi nie pasują? To nie dla mnie. Przecież zawsze ubieram się w wygodne jeansowe spodenki i koszulki… Źle się w tym czuję…- spojrzałam w dół, kręcąc się wokół.- Tylko to jest fajne w noszeniu sukienek!
Dziewczyny jednocześnie złapały się za głowy.
-W tym jednym, wyjątkowym dniu wypadałoby wyglądać trochę inaczej, co?- odezwała się Shakira.
-Zawsze mogę związać włosy w kucyk, co zdarza mi się bardzo rzadko!- zaśmiałam się.- Okej, teraz już na poważnie. Oddaję się waszemu gustowi. Ja nie mam pojęcia, co tutaj w ogóle robię. Zaraz zwariuję!
Przyjaciółki spojrzały na siebie, po czym rozdzieliły się. Jedna szukała sukien z trenami, druga - bez nich. Usiadłam na małej sofie i postanowiłam napisać smsa do Sancheza. On też był w trakcie poszukiwań odpowiedniego garnituru. Jemu pomagał najelegantszy człowiek jakiego znam – Jordi Alba. On gdyby tylko mógł, grałby nawet w stroju galowym!
„Jak wam idzie? Ja odpadam... Ratuj! Anto i Shak nie mają litości!”- wysłano. Po chwili odczytałam odpowiedź: „Nawet nie wiedziałem, że jest tyle rodzajów garniturów. W sumie, jest okej. Nic nie robię, tylko czekam, aż Alba przyniesie mi strój i przymierzam…”
-Farciarz.- mruknęłam pod nosem.
Moje towarzyszki wróciły z sześcioma kolejnymi sukniami. Westchnęłam ciężko, przechwyciłam wieszaki i wolnym krokiem udałam się do przymierzalni. Jedna, druga, trzecia… Tak, idealna!
-Ta jest stworzona specjalnie dla mnie!- krzyknęłam zza kotary. Dopięłam suwaki i wyszłam z małego pomieszczenia, które przyprawiało mnie już o klaustrofobię. Wykonałam obrót, uśmiechając się szeroko.- Co myślicie?- przygryzłam wargę.
-Ja wybierałam.- odezwała się dumna i zadowolona z siebie Antonella.- Rzeczywiście, jest idealna. Podkreśla talię, koronka wygląda niesamowicie… Bierzemy!
-Tak, tak, tak!- podskoczyłam z radości. Czekałam pół dnia, aż któraś z nich w końcu to powie.
Wróciłam do przebieralni, pospiesznie ściągnęłam suknię, uważając jednak, by nic nie uszkodzić (nie wytrzymałabym szukania kolejnej), ubrałam się w swój standardowy wygodny strój i poszłyśmy do kasy, by zakupić sukienkę.
Wychodząc ze sklepu, byłam przeszczęśliwa. Szłam ulicą z przełożoną przez ramię suknią, od której nieskazitelnej bieli odbijały się promienie słoneczne.
Wróciłyśmy do domu. Alexis i Jordi już tam byli. Oglądali telewizję, popijając piwo. Usiadłam na kanapie między nimi, wzięłam butelkę od narzeczonego i upiłam porządny łyk, jak to mówią, „napoju Bogów”.
-Jestem wykończona.- westchnęłam głośno.- Dobrze, że mam to już za sobą!
-Jest piękna!- usłyszeliśmy z góry głos Shakiry, która właśnie chowała strój do mojej szafy.
-Wiadomo, przecież ja wybierałam!- odezwała się Anto.
-Weź już przestań. Ja wybieram fryzurę i makijaż!- krzyknęła piosenkarka.
-Cholera. Ja wychodzę za mąż, a nie mam nic do powiedzenia.- wzruszyłam ramionami.- W sumie mi to nie przeszkadza. Chciałam małe wesele, ale one do tego nie dopuszczą.- szepnęłam do chłopaków.- I tak was kocham!- dodałam, tym razem głośno.
W odpowiedzi usłyszałam „my ciebie też, to będzie ślub stulecia!”, wypowiedziane jednocześnie. Niczym siostry.
Spojrzałam na Sancheza, tępo śledzącego jakiś mecz.- Zaraz, zaraz…- zmrużyłam oczy.- Przecież to Legia Warszawa!- krzyknęłam entuzjastycznie. Okazało się, że chłopaki oglądają polską Ekstraklasę!
-No… Tak.- mruknął Alba.- Z nimi chyba jeszcze nie graliśmy.- popatrzył na Alexisa.- Nieźle sobie radzą!
Była 36. minuta, a Legioniści wygrywali z Polonią 1-0.
-To takie polskie Gran Derbi.- uśmiechnęłam się szeroko.- Pamiętam, jak kłóciłam się z tatą, kiedy w telewizji o tej samej porze transmitowane były mecze pomiędzy Legią a Polonią, i Barcelony z Realem. Zawsze ostatecznie mi ulegał i oglądaliśmy Klasyki.- zachichotałam.
-Fascynujące.- skwitował Chile, śmiejąc się.
-Spadaj.- szturchnęłam go w ramię.
Sanchez oczywiście momentalnie zareagował. Wstał z kanapy, podniósł mnie i poszedł w kierunku schodów prowadzących na piętro.- Zaraz wracamy!
-Nie spieszcie się.- odparł Jordi.
-Hej, nie możesz widzieć sukni przed ślubem!- krzyknęłam, kiedy Alexis zbliżał się do pokoju, w którym dziewczyny schowały strój.- Proszę!- szepnęłam błagalnie.
W ostatniej chwili piłkarz odwrócił się od drzwi, stawiając mnie na podłodze.
-Co ty kombinujesz?- spojrzałam na niego podejrzliwie.
Nie odpowiedział. Po prostu skierował się w stronę drzwi do naszej sypialni, otworzył je i gestem zaprosił mnie do pomieszczenia.
Weszłam do środka. To, co zobaczyłam, kompletnie mnie zatkało.- Jesteś wspaniały.- przytuliłam go mocno. Co wymyślił tym razem? Zasłonił wszystkie rolety, stwarzając niesamowity nastrój. Ustawił małą komodę, na której postawił laptopa. Na łóżku ułożył chyba wszystkie poduszki, jakie znalazł w domu. Na ekranie komputera zauważyłam tytuł mojego ulubionego filmu.- Uwielbiam nasze maratony filmowe.- westchnęłam.
-Wiem, dlatego wpadłem na ten pomysł. Tak dawno niczego razem nie obejrzeliśmy…- uśmiechnął się szeroko.- Zapraszam na seans.
Ułożyliśmy się wygodnie na wielkim łożu. Wtuliłam się w ramię Alexisa.- Zostaniemy tu do końca życia?- wyszeptałam, wpatrując się w jego oczy. Pokiwał twierdząco głową, po czym pocałował mnie w czoło. Film zaczynał się powoli rozkręcać, ale akurat to najmniej mnie wtedy obchodziło. Najważniejszy był on. W jego ramionach czułam się tak… bezpiecznie. Zapomniałam o wszystkich zmartwieniach. Kochałam momenty, kiedy byliśmy sami, tylko ja i on. Ciepło jego ciała działało na mnie jak nic innego. Położyłam dłoń na torsie Chilijczyka, który natychmiast splótł nasze palce. Westchnęłam, zamykając oczy. Jak dobrze jest żyć z myślą, że masz obok siebie kogoś tak cudownego, prawda? Mężczyznę, za którego bez zastanowienia oddałabyś życie, bo wiesz, że on zrobiłby to samo dla ciebie. Przy nikim innym nie czułam się tak wspaniale, jak przy nim. Nigdy wcześniej nie byłam tak bardzo pewna swoich uczuć.
Nagle poczułam, jak palce Alexisa wędrują pod moją bluzkę. To oznaczało tylko jedno…
Podskoczyłam jak oparzona.- Nie ma łaskotania!- krzyknęłam oburzona, ledwo tłumiąc śmiech.- Wiesz, że tego nie cierpię.
-Nie mogłem się powstrzymać…- skinął głową na znak, bym wróciła na miejsce.
-Cholera, zepsułeś atmosferę.- usiadłam na skraju łóżka i skrzyżowałam ręce na piersiach, udając obrażoną.
-Isabelle?- szepnął mi do ucha, przyprawiając mnie o przyjemny dreszcz.
Wzruszyłam ramionami.- Zepsułeś.- mruknęłam.
Sanchez przyciągnął mnie do siebie, kładąc na mojej talii dłonie, które stopniowo przesuwał w górę, znów mnie przy tym łaskocząc
-Alexis…- westchnęłam.- Dość, zajmij się filmem.- ułożyłam się w nieco wygodniejszej pozycji, opierając głowę o ścianę.
-Film się już dawno skończył.- oznajmił Chile, śmiejąc się.- Rozumiem, że byłaś tak mocno skupiona na mnie, że nawet nie zauważyłaś?- uniósł brwi, uśmiechając się szeroko.
-Rozumiem, że jesteś tak głupi, że musiałeś mnie molestować?- zmierzyłam go wzrokiem.
Sanchez wybuchł śmiechem.- Rozumiem, że łaskotanie jest wyznacznikiem głupoty?
-Nic nie rozumiesz, bo jesteś głupi!- krzyknęłam z niby-wyrzutem, jednak długo nie udało mi się tłumić śmiechu. Nasza słowna potyczka zakończyła się niekontrolowanym, chaotycznym rżeniem. Dosłownie. Alba musiał nas uspokajać! Wpadł do pokoju przerażony.
-Stary, myślałem, że przywiązałeś ją do łóżka, czy coś…- złapał się za głowę, wzdychając ciężko.- Albo odwrotnie!- dodał, patrząc na mnie.
-Jordi, wyluzuj!- rzuciłam poduszką w defensora Barcelony.
-Dziewczyno, niedługo wychodzisz za mąż, w ogóle się tym nie przejmujesz?!
-Czym mam się przejmować?- zdziwiłam się.- Wiesz, wydaje mi się, że jeśli jesteś pewien, że chcesz spędzić resztę życia ze swoją drugą połówką, to nie ma żadnych obaw.- uśmiechnęłam się w stronę narzeczonego.
Alexis pocałował mnie czule.
-Jej, jak dobrze, że mnie mama urodziła w całości.- skwitował Alba, po czym wyszedł z pokoju.
Westchnęłam.- Szkoda, że nie ma nikogo… To dziwne. Przecież jest wspaniałym człowiekiem.- uniosłam brwi.- Chyba żadna dziewczyna nie jest go warta.- skrzywiłam się, wspominając akcję z Julią, która po raptem kilku tygodniach go zostawiła i wyjechała bez słowa.
-Po prostu wszystko postawił na football.- stwierdził Chile.- Gdyby chciał, na pewno znalazłby kogoś odpowiedniego. A poza tym, ma nas.- Sanchez uśmiechnął się życzliwie.

Popołudnie i wieczór minęły bez żadnych incydentów. Ogólnie rzecz biorąc, ten dzień był spokojny (nie licząc tej fali śmiechu). To dobrze. Czułam jednak, że to taka cisza przed burzą. Chłopaki kumulowali siły na, jak to określał Alexis, melanż życia, czyli nasz ślub, a właściwie ta część po kościele. Piłkarze już odliczali dni. Cóż, dobrze wiedziałam, co mnie czeka, zapraszając ich, ale przecież bez tych wariatów to nie byłoby to samo! Dlaczego nie zdecydowaliśmy się na przyjęcie w lokalu, tylko postawiliśmy na otwartą przestrzeń na plaży? Głównie ze względu na ekipę z Camp Nou…
Już nie mogę doczekać się najpiękniejszego dnia w moim życiu. Do piątego czerwca, adios


Jak tam po zgrupowaniach reprezentacji? Mecz Polski pozostawiam bez komentarza.

piątek, 15 marca 2013

26



Każda kończąca się znajomość zostawia po sobie ślad. Mniejszy, czy większy, ale zawsze odczuwamy pewną… pustkę? Nie jest tak, że ktoś, kto pojawił się w naszym życiu, przyzwyczaił nas do siebie, przeżył z nami wspaniałe chwile, nagle znika. Po prostu, z dnia na dzień. Nie. On już na zawsze pozostanie. W sercu, świadomości, zachowaniu i miejscach, które będą o nim tak mocno przypominały. Pewna osoba, uzależniając mnie od siebie kilka lat temu sprawiła, że teraz w każdym nowo poznanym człowieku szukam jego, Dawida. Na razie tylko w jednym mężczyźnie nie udało mi się go znaleźć, dzięki czemu jestem podwójnie szczęśliwa. Cóż, wydaje mi się, że wiadomo, o kogo chodzi.
-Hej, mała! Możesz opróżnić kieszenie? Bo wydaje mi się, że skradłaś mi serce!
-Skończ już pajacować.
-Dopiero się rozkręcam!- poruszył brwiami.- Hej, mała!
-Ja ci dam „mała”!- rzuciłam poduszką w stronę Alexisa. Męczył mnie tekstami „mistrza podrywu” już od dobrej godziny.- Muszę stąd jak najszybciej wyjść, bo oszaleję.- westchnęłam znudzona.
-Pójdę z tobą.- Chile uśmiechnął się łobuzersko.
-Czy dzisiaj w Hiszpanii obchodzony jest dzień męczenia ludzi?- wywróciłam oczami.
-Poprawka. Dziś świętuję dzień denerwowania Izy!- krzyknął radośnie. Miał tak dobry humor, że udało mu się mnie nim zarazić. W końcu, bo strasznie mi tego brakowało. Ostatnie wydarzenia tak mnie zdołowały, że ciężko było mi chociażby wymusić uśmiech, ale na posterunku jak zwykle było niezastąpione, świecące tylko dla mnie Słońce chilijskiej narodowości.
-Złaź ze mnie!- wrzeszczałam, wiercąc się jak opętana.- Alexis, do cholery, to nie jest śmieszne!
Najpierw Sanchez wlazł na mnie, przygniatając moje kruche ciało ciężarem swojego, a następnie sprytnym ruchem wstał z sofy, po czym podniósł mnie i delikatnie postawił naprzeciw siebie.
-Nie jestem manekinem.- mruknęłam, z wściekłości mrużąc oczy.
-Cii, próbuję cię rozweselić.- puścił oczko i… znów zaczął mnie ustawiać, ale tym razem zaczęło mi się to podobać. Chile patrząc wprost w moje tęczówki napierał na mnie swoim ciałem, przez co powoli się cofałam, aż w końcu poczułam, jak dalszą drogę toruje mi ściana, o którą właśnie się oparłam.
Alexis wsparł ścianę ramionami tak, że między nimi znajdowała się moja głowa. Widząc, że nie mam zamiaru robić mu na złość uciekając, przytwierdził moje ręce swoimi do ściany, dzięki czemu nie miałam pola manewru. Patrzyliśmy na siebie w ciszy, słuchałam nierównego oddechu Sancheza, nie skupiałam się na niczym innym. W centrum uwagi był tylko i wyłącznie on. Chcąc chociaż musnąć jego wargi swoimi, spróbowałam się zbliżyć, jednak narzeczony uniemożliwił mi to.
Uniosłam brwi, obdarowując Chilijczyka zabójczym spojrzeniem.- Coś nie tak?
Odpowiedział donośnym śmiechem.- Wyglądasz przekomicznie.
-Zawsze musisz się ze mnie nabijać?- westchnęłam.- No już, puść mnie, wszystko zepsułeś!- krzyknęłam z wyrzutem.
-Nie denerwuj się, kochanie, to była rozgrzewka.- zamruczał mi do ucha.
-Dobrze więc, to twoja ostatnia szansa.- odparłam stanowczo. Myślałam tylko o tym, by nie dać się zmanipulować, a łatwe to niestety nie było.
-I tak mi nie uciekniesz!- uśmiechnął się łobuzersko, ukazując rządek śnieżnobiałych zębów.
-Założymy się?- przygryzłam wargę, a głos w mojej głowie powiedział tylko „kogo ty oszukujesz…?” - Albo nie.
Chile zaśmiał się krótko.- Dobra, koniec gadki.
Momentalnie spoważnieliśmy. Nasze twarze zbliżyły się do siebie na odległość jakichś pięciu centymetrów. Zamknęłam oczy. Poczułam na szyi ciepły oddech Sancheza. Zadrżałam. Wyłączyłam myślenie, w głowie miałam tylko jego. Po złożeniu kilku pocałunków na moim czole, nosie i policzkach, przyszedł czas na moment kulminacyjny, podczas którego mogłam stracić łączność ze światem. A przecież powinnam się już do tego przyzwyczaić!
Okej, spokojnie. Unormowałam oddech, tym samym nie dając nic po sobie poznać. Wyrwałam się z uścisku, założyłam ręce na jego szyję, a nogi splotłam na jego biodrach. Alexis zrobił krok w kierunku ściany, dzięki czemu znów oparłam o nią plecy, ale tylko po to, by zmienić pozycję na wygodniejszą. Chwilę później napierałam na narzeczonego całym ciałem, całując go zachłannie, z pożądaniem. Wpijałam się w jego usta, jednocześnie przeczesując jego włosy palcami.
-Kocham cię, wiesz?- wyszeptałam, przerywając serię pocałunków.
-Oczywiście, że wiem.- odgarnął mi włosy z czoła.- Możesz ustabilizować oddech?- uśmiechnął się pobłażliwie.
Nawet nie zdałam sobie sprawy z tego, że za chwilę mogłabym się udusić!
-Ty mnie kiedyś zabijesz.- stwierdziłam, biorąc głęboki wdech.
Nagle w całym domu zgasły wszystkie światła, musiała nastąpić jakaś awaria (miałam nadzieję, że chwilowa, ponieważ panicznie bałam się ciemności). Czułam się jak otumaniona, ciężko było mi się poruszyć, kompletnie nic nie widząc.
-Cholera, akurat teraz.- szepnął zdenerwowany Alexis.
-W czymś ci to przeszkadza?- zaśmiałam się cicho. Dobrze, że nie widział mojej miny, która zapewne była komiczna.- Gdzie jesteś?- głośno przełknęłam ślinę, po czym wyciągnęłam rękę, machając nią nieudolnie w poszukiwaniu Sancheza.- Ej, to nie jest śmieszne!- oburzyłam się.
-Nie ruszyłem się, odkąd nie ma światła.- odparł z nutą ironii w głosie.- Cały czas mnie macasz.
-O, rzeczywiście.- z przerażenia najwyraźniej straciłam zmysł dotyku. Zbliżyłam się do ciepłego ciała Chilijczyka. Objęłam mężczyznę w talii, wtulając się w jego tors.
-Boisz się, co?- pogłaskał mnie po głowie.
-Trochę…- odpowiedziałam drżącym głosem.
-Ja też.
-Serio?- te słowa dodały mi otuchy.
-Nie.- Alexis parsknął śmiechem.
Promyk rozświetlający mój zrozpaczony umysł momentalnie zgasł.- Dzięki za wsparcie.- dźgnęłam go w żebra.
-Do usług.- pocałował mnie w czubek głowy.
Staliśmy na środku sypialni wtuleni w siebie już od jakichś dziesięciu minut. Trochę przyzwyczaiłam się do ciemności, ale strach dalej mnie męczył.
-Na czym skończyliśmy?- Chile przerwał ciszę.-A, no tak.
Zaśmialiśmy się.
-To może być teraz trudne.- westchnęłam.- Mam pomysł!- krzyknęłam z entuzjazmem, wyrywając się z objęć ukochanego. Zlokalizowałam drogę na korytarz. Po odnalezieniu stojącej w nim komody, rozpoczęłam poszukiwania pożądanych przedmiotów. Po chwili wróciłam do Sancheza z czterema świecami w dłoniach. Zapaliliśmy je i postawiliśmy tak, by jak najlepiej oświetlały cały pokój.
Rozejrzałam się. W końcu mogłam zobaczyć rozpromienioną twarz ukochanego, co od razu wywołało na mojej twarzy szeroki uśmiech.- No więc…- przygryzłam wargę, ponownie obejmując Chilijczyka w pasie. Stanęłam na palcach, by móc dosięgnąć jego warg. Ze strony Alexisa nie było żadnego sprzeciwu. Po prostu pochylił się lekko i połączył nasze usta, które za każdym razem tak niechętnie się od siebie oddalały…

* * *

Dzisiejszy trening okropnie się dłużył, ale to dobrze, bowiem do Barcelony w końcu wrócił Tito Vilanova. Śmiem twierdzić, że jest geniuszem. Nie chciał specjalnych przedstawień powitalnych, po prostu zebrał piłkarzy, krótko przedstawił, czego będzie wymagał na nadchodzącym meczu i rozpoczął trening, nie oszczędzając zawodników Blaugrany. Wiedział, że muszą nadrobić straty, które nagromadziły się podczas jego nieobecności. Nic dziwnego, że Duma Katalonii straciła formę, nie mając tego wspaniałego przywódcy. Nikt inny nie potrafi tak zmotywować tych piłkarzy, dać im tyle pozytywnej energii. Bardzo się cieszyłam, że Tito wrócił z Nowego Jorku w pełni zdrowia. Byłam naprawdę wdzięczna tym lekarzom. Gdyby nie oni…
-Powiedz, że teraz będzie już tylko lepiej.- zwróciłam się do trenera. Musiało być lepiej, w końcu powrócił mój drugi ojciec! Z nim mogłam porozmawiać o wszystkim, z Jordim Rourą niestety nie miałam tak dobrego kontaktu.
-Pewnie, że będzie.- mężczyzna uśmiechnął się życzliwie.- Mistrzostwo Hiszpanii musi wrócić do domu!
-Dokładnie. Tak samo, jak dziś wrócił do domu ojciec Mistrzów kraju.- objęłam go ramieniem. Brakowało mi go, jego obecność sprawiła, że wszyscy poczuliśmy się lepiej.
-Opowiedz mi, co się tutaj wydarzyło!
-Naprawdę chcesz wiedzieć?- skrzywiłam się.
-No tak, w sumie nie chcę. Wiem, do czego są zdolni.- spojrzał na boisko, gdzie jego podopieczni wykonywali ćwiczenia. Było tak, jak dawniej. Dyscyplina, która w końcu postawiła ich na nogi. Na efekty nie będziemy musieli długo czekać – wielkimi krokami zbliżał się przecież kolejny mecz ligowy. Czułam, że zrobią wszystko, by zakończyć spotkanie z jak najwyższym wynikiem, dla Tito.
-Brakowało nam ciebie, Jordi sobie nie radził, a ja nie potrafiłam wystarczająco dobrze na nich wpłynąć…- westchnęłam.
-I tak dobrze się spisałaś. Jedna jedenasta (111) tego zespołu gra idealnie. Chyba wiesz, o kogo mi chodzi.- oboje skierowaliśmy wzrok na Alexisa, który obdarzył nas szerokim uśmiechem.- Nie mam co do niego żadnych zastrzeżeń. Jest inny nie tylko na boisku. Rozmawiając z nim, czułem, jak… spokorniał. Jeszcze całkiem niedawno był pyskaty w stosunku do sztabu szkoleniowego, skłonny do kłótni, nie dogadywał się z drużyną, a teraz… Bardzo się zmienił, a to wszystko to tylko i wyłącznie twoja zasługa. Wpływając na niego, pomogłaś nie tylko jemu, ale i całemu zespołowi. Sanchez nie poddaje się, tylko brnie dalej, mimo tego, że do niedawna był w dość kiepskiej formie. W rozmowie jest ostrożny, jakby obawiał się, że wypowie o jedno słowo za dużo i tym samym straci przyjaciół. Ten związek działa na niego bardzo dobrze, a bałem się, że nie będzie potrafił skupić się na grze.
-Na początku tak było.- zaśmiałam się, wspominając pierwsze tygodnie naszej znajomości.
-Tak, ale chłopak szybko się obudził i nauczył, by na boisku myśleć trochę więcej o piłce.- kąciki ust Vilanovy uniosły się.
-Na to też trochę wpłynęłam… Ale łatwo nie było!- zachichotałam.
-Jesteś wielka.- puścił oczko.- I nie chcę słyszeć żadnego sprzeciwu!- dodał, widząc moją minę, po czym pospiesznie wstał z ławki i pobiegł do piłkarzy, przedstawiając im kadrę na kolejny mecz.
Wraz z pojawieniem się Vilanovy, na stadionie Camp Nou znów zaświeciło Słońce. Znowu wygrywaliśmy mecz, za meczem. Ten człowiek czyni cuda, postawił drużynę na nogi, wspiera ich jak tylko może.
-Ruszać się, mamy ligę do wygrania!- już po raz któryś słyszałam dzisiaj tę komendę. Piłkarze nie narzekali, tylko posłusznie wykonywali polecenia, niczym synowie słuchający ojca. Wspaniały widok.

* * *

-Alexis, do cholery, zostaw mnie!- krzyknęłam wściekła. Miałam go już serdecznie dość. Zaczynałam nie lubić dni, kiedy miał wręcz idealny humor. Osiągał wtedy szczyt głupoty. Albo przekładał mnie sobie przez ramię i nosił po domu śpiewając jakieś głupie piosenki i nie zważając na to, że biję go po plecach i krzyczę wniebogłosy, albo mnie łaskotał (a dobrze wie, że tego nie cierpię), albo zachodził mnie od tyłu i nagle całował, strasząc przy tym.
-Przestań się dąsać!- odparł roześmiany.
-Zaraz ci przyłożę.- założyłam ręce na piersi.
-Spróbuj szczęścia kochanie.- Sanchez puścił oczko, po czym schował się za kanapę.- Najpierw musisz mnie znaleźć!
-Jak dziecko…- pokiwałam głową.- Na pewno nie ma dzisiaj treningu?- cały czas miałam nadzieję, że jednak dzisiaj wyjdzie z domu i przestanie mnie męczyć. Chwilę później światełko zgasło. Do Alexisa zadzwonił Fabregas z informacją, że za pół godziny mamy przyjść na jego imprezę. Znakomity humor Chile + spotkanie z Cesciem i pewnie resztą drużyny nie wróży nic dobrego, przynajmniej dla mnie.- Nigdzie nie idę.- oznajmiłam stanowczym tonem.
-Oj, chyba jednak mi potowarzyszysz.- uśmiechnął się łobuzersko, podbiegł, podniósł mnie i wyszedł na dwór, kierując się w stronę samochodu.
-Może dasz mi się chociaż przygotować?- uniosłam brew.
-Wyglądasz idealnie.- pocałował mnie w policzek, usadził w aucie na miejscu pasażera, po czym sam zasiadł za kierownicą.
-To nie jest dobry pomysł.- głośno przełknęłam ślinę.
-Przecież sama kiedyś mówiłaś, że na naszych imprezach nie da się nudzić.- co chwilę przenosił wzrok ze mnie na drogę.
-Owszem, ale nie o tym mówię.
-Nie upijemy się!
Pokiwałam głową w geście bezradności.

* * *

-Kochanie, mogłabyś…?
-Jasne.- poszłam po kolejną szklankę chłodnej wody dla umierającego Alexisa. Imprezę u Cesca, mimo wszystko, można uznać za udaną. Piłkarze wyrządzili niemałe szkody, ale Fabregas zapewnił, że sobie z tym poradzi.- Miałeś nie pić!- cisnęłam butelką w Sancheza, byłam wściekła, no i miałam dość ciągłego biegania do kuchni po uzupełnienie naczynia tak pożądaną przez niego wodą.
-Przecież widziałaś, że odmawiałem…- odparł zmarnowany, po czym upił sporą część zawartości butelki.
-Dopóki Pedro nie rzucił hasła „z nami się nie napijesz?!”- wywróciłam oczami.- Właściwie to jego powinnam skarcić, bo to wszystko zaczął!
-No właśnie!
-Co nie zmienia faktu, że uległeś, i to bardzo łatwo.- pokiwałam palcem.
Po jakichś piętnastu minutach wykładu, postanowiłam dać mu spokój. Był okropnie blady, co wyglądało dość dziwnie, bo przecież z natury miał ciemną karnację. Alexis leżał na kanapie w salonie, opierając głowę o moje ramię. Zasnął. Uważnie go obserwowałam. Musiało mu się śnić coś przyjemnego, bo co jakiś czas kąciki jego ust lekko się unosiły. Skupiając się na jego twarzy, nagle poczułam, że chwycił mnie za rękę. Zupełnie nieświadomie, dalej spał. Wzmocniłam uścisk. Złość momentalnie minęła. W jej miejsce pojawiła się radość. Radość z tego, że mogę być przy nim i mieć pewność, że on zawsze będzie obok mnie. 
 ____________________
Wy też macie wspaniały humor, odkąd Barca pokonała Milan 4-0? :D A jak nastroje po losowaniu par ćwierćfinałowych? (:  PSG to ciekawy przeciwnik...(: