wtorek, 29 stycznia 2013

15.



-Jak się czuje przyszła pani Sanchez?- zamruczał mi do ucha Alexis kiedy zauważył, że już nie śpię.
-Wspaniale, cudownie, nieziemsko, doskonale!- brakowało mi przysłówków by określić stan, w jakim się znajdowałam. Oficjalnie byliśmy narzeczeństwem. Nie mogłam się doczekać reakcji rodziców i Julki, jeśli w ogóle będzie chciała ze mną gadać.- Chodźmy powiedzieć o tym twojej rodzinie!- zerwałam się z łóżka, szybko ubrałam pierwszą z brzegu sukienkę i pociągnęłam chłopaka za sobą.
-Dzień dobry!- krzyknęłam radośnie.- Dobrze się składa, że jesteście wszyscy razem.- cała rodzina siedziała w salonie popijając poranną kawę.- Otóż, mamy dla was pewną wiadomość.- przygryzłam wargę.
-No przestań nas trzymać w napięciu!- oburzył się Sebastian lekko podenerwowany.
-Zaręczyliśmy się!- oznajmił Sanchez, po czym wysunęłam rękę do przodu tak, by wszyscy zobaczyli pierścionek. Chłopak pocałował mnie w policzek.
-Mi Dios, to wspaniale!- babcia natychmiast zerwała się z sofy i z szerokim uśmiechem na twarzy przytuliła nas mocno.- Gratulacje, Alexis, to dobra dziewczyna.- zwróciła się do Chile. Wprost nie mogłam odwzajemnić uścisku tej kobiecie, promieniała szczęściem.
Skierowałam wzrok na resztę rodziny, która ustawiła się do nas w kolejce. Na jej czele stał Sebastian.
-No, no, bracie! Byłem pewny, że to ja będę pierwszy.- puścił oczko śmiejąc się, po czym zrobił dokładnie to samo, co babcia Francisca.
Przyszedł czas na rodziców. Trochę się obawiałam, nie potrafiłam rozszyfrować z min, czy ta informacja ich ucieszyła.
-Synu, to poważna decyzja, jesteście tego pewni?- pierwsza odezwała się Valentina.
-Tak, mamo. Kocham Isabel, a ona kocha mnie.- Chile spojrzał na mnie uśmiechając się życzliwie, po czym znów skierował wzrok na rodzicieli.
-W takim razie… Gratulacje.- powiedział tata Alexisa, Nicolas.
-Dziękujemy.- odpowiedziałam spokojnie, a w duszy ledwo tłumiłam falę radości.
-Może doczekam się prawnuków!- odezwała się uradowana babcia.
Wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem, kobieta skutecznie rozładowała napięcie.
Mimo dość dziwnej reakcji rodziców Alexisa czułam, że cieszyli się naszym szczęściem. Sanchez uspokoił mnie twierdząc, że już tacy są, nigdy nie lubili zbytnio okazywać uczuć.
W rodzinnej miejscowości mojego narzeczonego mieliśmy spędzić jeszcze jeden dzień. Zgodnie z planem, jutro wracamy do Barcelony, a w Sylwestra lecimy do Polski.
Przez całe południe krzątałam się po domu nie potrafiąc usiedzieć w miejscu. Dalej żyłam wczorajszym wieczorem, emocje nadal się we mnie gotowały, ale musiałam je jakoś stłumić. Nie mogłam przecież skakać po łóżku wydając głupie dźwięki, co przywykłam robić jak w domu byłam tylko ja i Chile, musiałam zaczekać do powrotu. Nie mogłam się doczekać, by w końcu powiedzieć o wszystkim Antonelli. Nie chciałam tego robić przez telefon, musiałam zobaczyć jej minę! Najśmieszniej będzie pewnie na Camp Nou, ciekawe co chłopaki wymyślą tym razem.
-Alexis, ja tu zgłupieję!- chodziłam wokół dywanu leżącego w naszym pokoju trzymając się za głowę.
-Też mi się nudzi, cholera. Usiądź, bo mnie rozpraszasz!
Wykonałam polecenie, usiadłam na podłodze stukając o nią paznokciami.
-Skończ!- Chile zdenerwował się.
-Przepraszam.- parsknęłam śmiechem, po czym usadowiłam się wygodnie na jego kolanach.- Nad czym rozmyślasz?
-Gdzie moglibyśmy wyjść…?
-Zwariowałeś? W pierwszy dzień świąt?- uniosłam brwi.
-Wiem!- wziął mnie na ręce i wybiegł z domu.
-Alexis, przestań, umiem biegać!- śmiałam się.
-Zamknij oczy, to już niedaleko. Muszę pilnować, żebyś nie podglądała!- promieniał radością.

W końcu się zatrzymał. Delikatnie postawił mnie na ziemi, ale nadal nie pozwolił odsłonić oczu. Usłyszałam dźwięk otwieranej furtki. Chile pomógł mi przejść, po czym odsłonił mi oczy.
-To tutaj któregoś dnia przyprowadziła mnie babcia, tutaj po raz pierwszy kopnąłem piłkę, tu „urodził się” na nowo Alexis Sanchez, by teraz mógł grać w wielkiej Barcelonie.
Staliśmy na środku niewielkiego boiska, na którym nikt nie grał już od jakichś dziesięciu lat. Nieskoszona trawa, opony imitujące trybuny, bramki wykonane z drewnianych pali, podobnie jak ławka rezerwowych. Usiedliśmy na niej. Zauważyłam wystrugany napis „Alexis”. Chile też to zaobserwował.
-Pamiętam, jak się tu podpisywałem.- uśmiechnął się.- Graliśmy wtedy z sąsiednim miasteczkiem, za chwilę miałem wejść na boisko zmieniając kontuzjowanego kolegę. Wtedy wpadłem na pomysł, że wystrugam na ławce swoje imię i jeśli znajdę to po kilku latach- przypomnę sobie o wszystkich kumplach z drużyny. Wiem, byłem geniuszem.
Oboje wybuchnęliśmy śmiechem.
-I co, pamiętasz ich?- zaciekawiła mnie jego historia.
-Tak. Szkoda tylko, że nie mamy żadnego kontaktu. Chciałbym się z nimi spotkać.- Patrz, tam leży nożyk, którym się „podpisywałem”!- wskazał palcem na przedmiot leżący nieopodal.- Czyli to musiał być ostatni mecz rozegrany tutaj… Później wyjechałem do Barcelony i już nigdy nie zobaczyłem przyjaciół z Tocopilli.- Chile wziął scyzoryk i zaczął dłubać w drewnie. Po chwili moim oczom ukazał się napis „Alexis y Isabel – por siempre*”. Od siebie dodałam małe serduszko.
Objęłam narzeczonego.
-Por siempre?- patrzyłam na niego przygryzając wargę.
-Por siempre.- pocałował mnie.

* * *

-Czas się pożegnać.- rozejrzałam się po pokoju upewniając, że na pewno wszystko spakowaliśmy.
Alexis wziął walizki i poszliśmy do salonu, gdzie jak zwykle wszyscy siedzieli ciesząc się swoim towarzystwem.
-To już?- skrzywiła się babcia. Naprawdę mnie polubiła! Z nią najciężej było mi się rozstać.
-Tak… Teraz czas odwiedzić moją rodzinę.- uśmiechnęłam się życzliwie.
Po długim i wzruszającym pożegnaniu, Sebastian zawiózł nas na lotnisko do stolicy Chile. Ledwo zdążyliśmy na samolot, w pośpiechu objęłam starszego brata Sancheza i pobiegliśmy na pokład znajomego dreamlinera. Odetchnęłam z ulgą kiedy zobaczyłam, że nikt nie zareagował na Alexisa tak, jak to zwykle bywało. Choć z drugiej strony to było dziwne. Może go nie poznali? Tak mogłoby być zawsze, strasznie męczyły mnie tłumy ludzi proszących o autograf i wspólne zdjęcie.
-Coś się stało?- chłopak patrzył na mnie zaniepokojony.
-Nie, nic… A właściwie, tak.- otarłam łzę z policzka.- Boję się, że już nigdy więcej nie zobaczę babci… Pokochałam ją jak własną, której nigdy nie miałam. Obie zmarły przed moimi narodzinami.
Objął mnie ramieniem.- Spokojnie, to silna kobieta. Jeszcze będziecie razem tańczyć na naszym weselu!- pocałował mnie w policzek.
Oparłam głowę o ramię Alexisa, poczułam się o wiele lepiej. Jego towarzystwo sprawiało, że świat wokół stawał się piękniejszy, a dotyk powodował przysłowiowe motylki w brzuchu, te same, które szalały we mnie kiedy się poznaliśmy.
Lot minął szybko. W niespełna pięć godzin byliśmy w Barcelonie.
-W końcu!- krzyknęłam przekraczając próg naszego domu.
Chile rzucił bagaże w kąt, po czym podniósł mnie i pocałował w czubek nosa.- Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej?- zaśmiał się.
-Dokładnie. Tylko w którym? Tym w Polsce, czy tutaj?
-I tu, i tu.- puścił oczko.- Nie mogę się doczekać miny Wiktora na mój widok!
-Dalej cię to bawi?- uniosłam brwi śmiejąc się.
-Jasne, wyraz jego twarzy mówiący: „tak bardzo chcę się do ciebie odezwać, ale nie pamiętam jak składać zdania…”
-Przestań nabijać się z mojego brata, to moja rola!- krzyknęłam udając oburzenie.
-Podzielmy się tym obowiązkiem.- musnął mój policzek.

* * *

Był wczesny ranek. Słońce wkradało się do sypialni przez zasłonięte rolety. Błogą ciszę przerwał dzwonek telefonu Alexisa.
Sanchez niechętnie go odebrał.- Słucham.- wydukał ziewając. Siedział trzymając komórkę przy uchu już od dobrych pięciu minut nie odzywając się, jedynie marszczył brwi.- Skończyłaś? Narazie.- odłożył telefon i położył się.
-Coś się stało?- zapytałam zaintrygowana. Jego twarz wyrażała gniew.
-Nic poważnego.- spróbował się uśmiechnąć.
-Kto dzwonił?
-Nie znasz…
-Mogę poznać.
-Raczej nie.- odparł stanowczo.- To była Gabriela. Moja eks.- dodał po krótkim zastanowieniu.
Zdziwiłam się.- Co ona od ciebie chce?
-Zaproponowała spotkanie, ale kiedy nie odpowiadałem wydarła się na mnie, że jestem podłym kretynem. Taki paradoks: przecież to ona mnie rzuciła. Ale mniejsza o nią.- uspokoił się.
-Nie spotkacie się?- przygryzłam wargę.
-Nie.
O nic więcej nie pytałam, nie chciałam go niepotrzebnie denerwować. Ułożyłam się w wygodnej pozycji obok narzeczonego i zasnęłam. Jednak chwilę później obudził mnie dzwonek do drzwi.
-Antonella!- mimo tego, że byłam okropnie zmęczona, ucieszyłam się, że przyszła. Przytuliłam przyjaciółkę na powitanie.
-Zaraz, zaraz…- dziewczyna zmarszczyła brwi patrząc na serdeczny palec u mojej prawej ręki.- Czy to jest…?
-Tak, zaręczyliśmy się!- przerwałam jej entuzjastycznym okrzykiem.
-Tak długo na to czekałam, gratulacje!- rzuciła mi się na szyję.
-Uważaj na Thiago!- krzyknęłam śmiejąc się.
Brzuch Anto wydawał się z dnia na dzień odrobinę większy. Zapowiadało się, że urodzi duuużego synka.
-Nie mogę się doczekać, kiedy Messi junior w końcu przyjdzie na świat.
-Jeszcze trzy miesiące.- uśmiechnęła się życzliwie.
Nie tylko ja z niecierpliwością czekałam na to wspaniałe wydarzenie. Cały świat skupił się na Leo i Antonelli, którzy za wszelką cenę chcieli chronić swoje życie prywatne. Messi na każdej pomeczowej konferencji pytany był o potomka. Zawsze odpowiadał to samo: Cuándo Thiago venido al mundo Seré la hombre más feliz de en la Tierra.” – „Kiedy Thiago przyjdzie na świat, będę najszczęśliwszym człowiekiem na Ziemi.”

________________________
*por siempre - na zawsze.

Mam chwilkę, więc dodaję ten krótki rozdział... No cóż, średni. Następny będzie dłuższy i lepszy, gwarantuję! :P

David Villa został ojcem po raz trzeci! :)

 
 

niedziela, 27 stycznia 2013

14.



Był słoneczny ranek, siedziałam na tarasie. Alexis w końcu się obudził i dołączył do mnie.
-Jutro ważny mecz.- przywitałam go średnio przyjemną informacją.
-Wiem, wiem… Strasznie nie chce mi się tam jechać. A najgorsze jest to, że nie możesz być tam ze mną.- skrzywił się.- Dziwne. Przecież jesteś asystentem trenera!
-Nieoficjalnie.- puściłam oczko.- Ale, będę zabiegać o to stanowisko.
-I będziesz ze mną już na każdym meczu.- uśmiechnął się szeroko.
-Wyobrażasz to sobie? Darłabym się, że grasz jak ciamajda nie tylko na treningach, marzę o tym!- zachichotałam.
-Spaaaadaj.- wystawił język udając urażonego.
Pierwsza część dnia minęła (w miarę) spokojnie. Oczywiście, nie obyło się bez bitwy, to była już tradycja. Tym razem jednak postanowiliśmy rzucać się nie jedzeniem, a poduszkami. Kiedy Chile uderzył mnie w tył głowy niszcząc moją starannie ułożoną fryzurę, postanowiłam, że nie zaznam litości- Sanchez oberwał tak mocno, że poduszka rozerwała się i po całym domu fruwały pióra.
-Czekaj, nie ruszaj się!- krzyknęłam i pobiegłam po aparat.
Zrobiłam mnóstwo zdjęć, salon zamienił się w pomieszczenie rodem z jakiejś bajki. Meble przystrojone białym puchem wyglądały tak pięknie, że nie mogłam tego nie uwiecznić. Skupiając się na robieniu magicznych ujęć nie zauważyłam najwspanialszego zjawiska: Alexis siedział nie wykonując żadnego, nawet najmniejszego ruchu na  pierzastym dywanie. Uśmiechał się ukazując śnieżnobiałe zęby, patrzył na mnie z radością w błyszczących oczach. Bez namysłu skierowałam obiektyw aparatu w jego stronę i zrobiłam mu kilka zdjęć. Był tylko jeden minus- miał na sobie koszulkę.
-Mmmm!- westchnęłam przeglądając ujęcia.- Wspaniały widok!
Tak się rozmarzyłam, że nie zwróciłam uwagi na to, co robi Chile, który wiedział jak to wykorzystać. Zaszedł mnie od tyłu, podniósł i zabrał aparat. Trzymając mnie na rękach oglądał zdjęcia.
-Co ty wyczyniasz?- zapytałam unosząc brwi.
-Sprawdzam tylko, czy nie przytyłaś.- zaśmiał się.- Masz farta, że nie musisz pracować nad figurą…
-Pracować? Zaraz, zaraz…- szepnęłam. No tak, miałam z nim porozmawiać!- Alexis, musimy pogadać.- powiedziałam poważnym tonem.
-O nie… Nie cierpię tego zdania. Zrobiłem coś nie tak?- wyraźnie się zaniepokoił.
-Nie, wszystko jest okej. Po prostu chcę, żebyś mi coś doradził.- spróbowałam się uśmiechnąć, ale byłam strasznie zestresowana.
-Tak?- postawił mnie z powrotem na podłodze.
-Nie wiem czy iść na studia. Rozmawiałam z Antonellą, powiedziała, że jeśli poświęcę kilka następnych lat na naukę, już w ogóle nie będziemy mieli dla siebie czasu.
-Ma rację.- odparł stanowczo.
-Ale… Jeśli skończę szkołę na tym etapie, nie znajdę aż tak dobrej pracy.- przygryzłam wargę.
Zaśmiał się.- Przecież nie musisz pracować!- objął mnie w talii.- Też nie widzę sensu w tym, żebyś męczyła się poświęcając każdą wolną chwilę na naukę. Nie wiem jak jest w Polsce, ale tutaj szkoła wyższa wysoko się ceni, ludzie znajdują po niej naprawdę dobrze płatną pracę. Ale mniejsza o to. Nie ma konieczności, żebyś pracowała. To jest moja rola.- pocałował mnie w czoło.

* * *
Minęły cztery miesiące. Co się wydarzyło? Nic szczególnego. Regularnie odbywające się treningi i mecze, zgrupowania reprezentacji… Mieliśmy dla siebie mało czasu, ale na szczęście zbliżały się święta Bożego Narodzenia, co wiązało się z przerwą w lidze. Moje pierwsze święta poza domem. Rodziny nie widziałam od… sierpnia, Julki od dnia przed wyjazdem. Gdy zadzwoniłam do niej z informacją, że tu zostaję i opowiedziałam całą historię dlaczego, nie uwierzyła. Do tej pory nie odzywa się ani nie odbiera telefonu. Cóż, zobaczę ją dopiero po nowym roku.
Popołudnie, jak to zwykle bywało, spędziliśmy na Camp Nou, piłkarze przygotowywali się do ostatniego spotkania przed świętami. Czekał ich jeszcze mecz z ostatnią w tabeli Osasuną.
Kiedy trening dobiegł końca, Tito Vilanova skorzystał z okazji, że jesteśmy wszyscy razem i złożył nam świąteczne życzenia.
Boże Narodzenie w Hiszpanii niewiele różniło się od tego polskiego. Nie było tylko śniegu, a temperatura sięgała dwudziestu stopni, do czego nie mogłam się przyzwyczaić. W Polsce biały puch przykrywający całą okolicę dawał przyjemną atmosferę, wszystko wyglądało tak magicznie. Święta tutaj będą ciekawym doświadczeniem, ale…
-Alexis, następne Boże Narodzenie spędzamy w Polsce, nie ma innej opcji.- siedzieliśmy w salonie oglądając mecz piłki ręcznej.
-A te?- poruszył brwiami.
-No… tutaj.- odparłam niepewnie.- Chwila, ty coś kombinujesz.- dobrze znałam to spojrzenie.
-Otóż, kochanie, te święta spędzimy u mnie.- uśmiechnął się szeroko.
Nie załapałam.- No przecież wiem! To może zaprosimy piłkarzy, którzy nie wyjeżdżają do rodziny?- zaproponowałam.
-W sensie, że w Chile!
-Co?!- zaskoczona aż podskoczyłam.- Jak to?!
-Iza, uspokój się. Wiedziałem, że tak zareagujesz. Nie chcesz poznać moich bliskich?- gestem pokazał, żebym usiadła na jego kolanach.
Wykonałam to nieme „polecenie”.- Pewnie, że chcę. Ale pytanie czy oni chcą poznać mnie?- zmarszczyłam brwi.
-Chilijska gościnność niczym nie różni się od tej hiszpańskiej, uwierz mi. A poza tym- kiedy tylko cię zobaczą, zostaną obezwładnieni twoim darem. Nawet nie masz się czym martwić.- kąciki jego ust uniosły się.
-Dobrze więc, pojadę.- przygryzłam wargę. Przede mną kolejne doświadczenie.- Kiedy wylatujemy?
-Dwudziestego trzeciego grudnia.- oznajmił.
-Hmm… Dziś dwudziesty piąty listopada. To dużo czasu.- westchnęłam.- Jeszcze tylko mecz na początku grudnia i mamy cały miesiąc tylko dla siebie.- złożyłam delikatny pocałunek na jego ustach.- Opowiedz mi o swojej rodzinie. Ty moją już znasz!
-Chętnie!- uśmiechnął się.- Zacznę od najstarszej osoby mieszkającej w moim rodzinnym domu. Babcia Francisca w tym roku będzie obchodzić dziewięćdziesiąte drugie urodziny.- powiedział dumnie.- Jest wspaniała. Pamiętam, jak uczyła mnie starych Chilijskich piosenek, wychowałem się na nich. To ona kupiła mi na któreś urodziny piłkę i zaszczepiła miłość do footballu. Dziadek był piłkarzem. Nie zdążyłem go poznać, zmarł przed moim urodzeniem.
-Czy Twoim dziadkiem był wielki Leonel Sanchez?- przerwałam mu.
-Tak, skąd wiesz?!- jego oczy rozbłysły.
-Mój dziadek często mi o nim opowiadał, to był jego ulubiony piłkarz! Lata 1955-68…
-Dokładnie tak. Był wspaniały, marzę, by mu dorównać.- uśmiechnął się mimowolnie.- No to jedziemy dalej: moi rodzice. Valentina i Nicolas Sanchez. Od razu cię pokochają. Macie z mamą podobne charaktery!
-To znaczy?- ucieszyłam się.
-Obie jesteście uparte.- Alexis parsknął śmiechem.
-Te święta będą dla ciebie horrorem.- oznajmiłam poważnym tonem.
-Przeestań, to będzie najlepsze Boże Narodzenie w moim życiu!- puścił oczko.- No to teraz starszy brat, Sebastian. Uważaj na niego, lubi ładne dziewczyny!- zaśmiał się.- I na koniec, najmłodszy- Alexis. Myślę, że się polubicie.
-Mam dziwne przeczucie, że nie.- szturchnęłam go w żebra.
-On zrobi wszystko, żeby te święta były dla ciebie niezapomniane.
-Będą. Przecież spędzi je właśnie z nim.- odparłam, po czym pocałowałam chłopaka.

* * *
Piłkarze FC Barcelony w końcu rozegrali ostatni mecz w roku, którego lepiej zakończyć nie mogli. Duma Katalonii rozgromiła Osasunę 6 do 0 zgarniając kolejne trzy punkty. Cały czas prowadzili w tabeli La Liga. Ten sezon należy do nich.  Większość ekipy z Camp Nou miała w planach wyjazd do rodzin, w końcu święta były jedynym czasem w roku, kiedy tak naprawdę mogli spotkać się wszyscy razem.
Antonella była już w piątym miesiącu ciąży, jej brzuch „troszeczkę” się zaokrąglił. Dziewczyna z każdym dniem promieniała coraz bardziej. Kiedy przychodziłyśmy na treningi, biło od niej mnóstwo pozytywnej energii, nigdy wcześniej nie widziałam jej aż tak szczęśliwej.
-Nie sądzisz, że Anto będzie wspaniałą matką?- zapytałam Alexisa w drodze ze stadionu.
-Jestem tego pewny. A Leo- wspaniałym ojcem.- uśmiechnął się.
-Więc Thiago będzie wspaniałym dzieckiem.- dodałam ze śmiechem.
Odkąd dowiedzieliśmy się, że Messiemu urodzi się syn, piłkarze twierdzą, że przyszłe pokolenia utrzymają wysoki poziom na Camp Nou. Na świat w najbliższym czasie mają przyjść dzieci Pique, Pedro, Iniesty i Victora Valdesa.
-Jeśli ich potomkowie zajmą się footballem, zwycięstwa mamy w kieszeni.- puścił oczko.
-A twoje dziecko?- uśmiechnęłam się szeroko.
-Jeśli urodzi je najwspanialsza kobieta jaką znam, to…
-To co?
-To będzie niezdarą.- zaśmiał się.
-Spadaj!- szturchnęłam go w ramię.
-Żartuję. Może odziedziczy po tobie dar.- przygryzł wargę.
-A po tobie talent do gry.- uśmiechnęłam się.- Zaraz, zaraz… Rozmawiamy o naszym wspólnym dziecku. Chcesz je mieć… ze mną?- głośno przełknęłam ślinę.
-Miałaś co do tego jakieś wątpliwości? Kocham cię, nie wyobrażam sobie życia bez ciebie. Jeżeli chcę założyć rodzinę, to tylko z tobą.- spoglądał na mnie szczerząc się.
-A chcesz?- uśmiechnęłam się łobuzersko.
-Będę najszczęśliwszym człowiekiem we Wszechświecie.- oznajmił, po czym pocałował mnie delikatnie.
Przecież to było oczywiste. Chile na każdym kroku pokazuje, jak bardzo mnie kocha. Z każdym dniem coraz bardziej. To uczucie nie wygasa, tylko nabiera na sile. Znamy się jakieś pół roku, wydawałoby się, że to o wiele za krótko, by mówić o założeniu rodziny, ale oboje czuliśmy, że to odpowiedni czas. Bezgraniczne zaufanie nie zakłócone niczym, żadną poważną kłótnią i przyjemność czerpana ze wspólnie spędzanego czasu były czymś wspaniałym, czego nigdy wcześniej nie doświadczyłam. Do momentu poznania Alexisa związek kojarzył mi się z bólem i cierpieniem, złamanym sercem. W Polsce przysięgłam sobie, że już nigdy się nie zakocham i nie zaufam żadnemu mężczyźnie, bo nie wytrzymałabym porzucenia po raz kolejny. Złamałam tę przysięgę na rzecz Sancheza i jestem pewna, że nie popełniłam błędu. On pokazał mi, że miłość nie musi boleć. Codziennie dziękuję Bogu, że postawił na mojej drodze Alexisa i całą drużynę z Camp Nou, bo to naprawdę wspaniali przyjaciele, mało tego- bracia. A Antonella? Wymarzona siostra. O nic więcej nie mogę prosić, moje życie jest teraz idealne.

* * *
Nadszedł dzień wyjazdu do rodziny mojego chłopaka. Za dwie godziny mieliśmy być na lotnisku.
-Kochanie, wstawaj, bo się spóźnimy.- usłyszałam szept Sancheza, który delikatnie głaskał mnie po policzku.
-Co? Która godzina?- zapytałam półprzytomna.
-Siódma. Hmm… Dziwne, zwykle to ty budzisz mnie.
Przeciągnęłam się.- Nie mogłam zasnąć. No cóż, prześpię się w samolocie.- niechętnie wyszłam spod ciepłej kołdry ciągle ziewając. Po porannej toalecie i śniadaniu przystąpiłam do pakowania.
-Nie przesadzasz? To tylko kilka dni.- Alexis uniósł brwi.
-Ciekawie co powiesz jak pojedziemy do Polski i zabiorę wszystkie swoje rzeczy z pokoju…- zachichotałam.- Nie mogę się doczekać, aż znowu stanę przed ścianą z plakatami i się rozmarzę. Ale w zasadzie to już nie będzie to samo, przed oczami będę miała tych żywych idoli.
-Bardziej jestem ciekawy tego, jak twoja przyjaciółka na mnie zareaguje. Pamiętasz Wiktora?- wybuchnęliśmy śmiechem.- Nie wiedział co ze sobą zrobić i w którą stronę patrzeć!
-Nie dało się z nim porozmawiać…- uniosłam brwi.- Zawsze był dziwny.
-Niewiele pogadaliśmy, ale wydawał się fajny. Może kiedyś się przyzwyczai.
-Ja nadal nie przywykłam.
-Bez przesady. Przecież jesteśmy normalnymi ludźmi.- musnął mój policzek.
-Nie, nie jesteście normalni.- zaśmiałam się.- Pamiętasz bitwę na jedzenie? Powrót z imprezy? Te wygłupy na treningach? Debile.- odwzajemniłam pocałunek.
-To musi być bardzo pociągające, bo na mnie lecisz!- krzyknął, po czym oboje opadliśmy na łóżko.
Ułożyłam głowę na torsie Alexisa. Chłopak przeczesywał moje włosy palcami. Zawsze kiedy to robił, przez moje ciało przechodziły dreszcze, uwielbiałam to uczucie.

* * *

Na lotnisku było mnóstwo ludzi. Tego się spodziewałam, w końcu jutro wigilia, wszyscy wyjeżdżają do rodziny. Zwykle tłumy nie przeszkadzają mi w znacznym stopniu, ale teraz, kiedy wszyscy się na nas gapili, a co chwilę ktoś podchodził po autograf od Sancheza i robił nam zdjęcia, czułam się… nieswojo. Nie mogłam nawiązać z chłopakiem żadnego kontaktu, bo ludzie ciągle go zaczepiali, starałam się więc „mówić” oczami. Na szczęście szybko zrozumiał. Moje spojrzenie sprawiło, że Alexis bez zastanowienia złapał mnie za rękę i pobiegliśmy w stronę wejścia do naszego samolotu. Chwilę później siedzieliśmy już w wyznaczonych miejscach.
Boeing w końcu wystartował. Pierwszy raz leciałam tego typu samolotem: był ogromny i komfortowy, mieścił mnóstwo ludzi. Oprócz tego, dreamliner wydawał się szybszy niż te, którymi latałam do tej pory. W Santiago de Chile wylądowaliśmy po niecałych sześciu godzinach lotu.
-Alexis!- ktoś krzyknął. Myślałam, że to kolejna osoba chcąca autograf. Okazało się, że w naszą stronę biegł starszy brat mojego chłopaka. Bracia przywitali się serdecznym uściskiem. Następnie mężczyzna odwrócił się w moją stronę.
-Hermosa!- krzyknął uśmiechając się życzliwie.- Jestem Sebastian.- podał mi dłoń.
-Izabela.- puściłam oczko.
Chłopak bez zastanowienia przytulił mnie mocno. Chile miał rację- tutaj ludzie są tak samo gościnni jak w Hiszpanii.
Przyszedł czas na poznanie reszty rodziny. Ze stolicy do Tocopilli było stosunkowo niedaleko. Podróż minęła szybko.
-Alexis!- jeszcze nie zdążyliśmy wysiąść z auta, a ktoś o barwie głosu podobnej do tej Sebastiana krzyknął. Wtórowały mu dwie kobiety.
Rodzice i babcia Sancheza stali przed domem z  rozłożonymi ramionami. Żeby ulżyć sobie po całym stresie, postanowiłam, że podejdę do nich jako pierwsza, bracia wyjmowali torby podróżne z bagażnika samochodu.
-Dzień dobry, jestem…
-Isabel!- przerwała mi matka Alexisa.
-Tak.- uśmiechnęłam się życzliwie.
Kiedy zostałam wyściskana już przez wszystkich, poszłam za dom, widoki były piękne. Poza tym, musiałam coś przemyśleć. Chile chce założyć rodzinę. Chyba nie do końca to do mnie dotarło, choć na początku bardzo ucieszyła mnie ta wiadomość. Kocham go, ale czy nie jestem za młoda…? Mam dopiero dwadzieścia lat, czy wystarczająco skorzystałam z życia, by poświęcić je dziecku?
-Egoistka.- powiedziałam sama do siebie.
-O, tu jesteś!- przyszła babcia Sancheza.- Podziwiasz krajobraz?
-Tak, jest piękny.- rozejrzałam się wokół.
-Dobrze, że jesteś sama, chciałam z tobą porozmawiać.- oznajmiła spokojnym tonem.- Pasujecie do siebie. Alexis nigdy wcześniej nie przyjechał do rodzinnego domu z dziewczyną, jesteś dla niego naprawdę wyjątkowa. Kiedy widzę, jak na siebie patrzycie… to coś pięknego. Nie widzicie poza sobą świata, to wszystko da się wyczytać z jednego spojrzenia. Isabel, czy jesteś pewna swoich uczuć wobec niego?- kobieta uważnie mnie obserwowała.
-Tak, kocham go. Oddałabym za niego życie.- odparłam całkiem poważnie.- Chcemy założyć rodzinę.- przygryzłam wargę. Trochę obawiałam się jej reakcji.
-Ale jak to, tak bez ślubu?- tego się spodziewałam.
-Wszystko w swoim czasie, proszę pani.
-Mów mi „babciu”. Zawsze marzyłam o wnuczce, której niestety Bóg mi nie dał.- uśmiechnęła się.
-Dobrze, babciu.- puściłam oczko.- Jak dotąd, nie rozmawialiśmy o małżeństwie, nie jesteśmy nawet zaręczeni…
-Czy on zgłupiał?!- przerwała mi.- Na co on czeka?!- kobieta oburzyła się.- Muszę przemówić mu do rozsądku.
-Nie, nic na siłę!- zaśmiałam się.- Chodźmy pomóc pani Valentinie, dziś Wigilia, ma dużo pracy!

Tak jak myślałam, mama Chile krzątała się po kuchni w pośpiechu wykonując wszystkie czynności. Miała groźną minę, zresztą, zachowywałabym się tak samo, gdyby trzech domowników leżało na podłodze oglądając telewizję zamiast mi pomóc.
-Proszę się nie denerwować, ja nakryję do stołu, a pani niech w spokoju dokończy sałatkę.- uśmiechnęłam się życzliwie.
-Dziękuję ci. Ale proszę, mów mi po prostu „Valentina”.- spróbowała odwzajemnić uśmiech.- i obiecaj, że wpłyniesz na Alexisa i w końcu się ruszy!- westchnęła głośno patrząc na syna.
-Dobrze, obiecuję.- zaśmiałam się, po czym zajęłam się nakrywaniem do stołu.


Wybiła 1900, na czarnym niebie świeciły już miliony gwiazd. Po podzieleniu się opłatkiem zasiedliśmy do stołu, na którym znajdowało się mnóstwo potraw, wiele widziałam pierwszy raz w  życiu. Valentina musiała spędzić przy tym sporo czasu.
Kiedy uroczysta kolacja dobiegła końca, wyszłam przed dom. Zafascynowało mnie bezchmurne, gwieździste niebo, wyglądało przepięknie, tak… magicznie.
-Kochanie, co ty tutaj robisz?- Alexis dołączył do mnie.
Uniosłam palec wskazując wspaniały widok. Chłopak już nic nie mówił. Długo wpatrywaliśmy w niebo w całkowitym milczeniu, kiedy nagle…
-Patrz, to spadająca gwiazda!- krzyknął Sanchez.- Pomyśl życzenie.
Rzeczywiście, ciemną „płachtę” przecięło intensywne światło.
-Nie muszę, przecież stoisz obok.- spojrzałam na Alexisa, jego oczy błyszczały. Był strasznie zdenerwowany.
-Iza, ja…- sięgnął do kieszeni. Czyżby nadszedł ten moment…?
Zgadłam.- …Chcę spędzić z tobą resztę życia.- otworzył małe, bordowo- granatowe pudełeczko. W środku znajdował się chyba najpiękniejszy pierścionek, jaki w życiu widziałam. Z wrażenia szeroko otworzyłam usta.
Czułam się jak księżniczka z bajki. Atmosfera była cudowna: gwieździsta noc, cichy wiatr, który zapraszał do tańca moje włosy i on, mężczyzna moich marzeń. Patrzył na mnie w sposób wprost nie do opisania. Inaczej niż zwykle, jakby chciał powiedzieć „Zgódź się, a w zamian dam ci to niebo.”
-Pragnę tego samego.- odpowiedziałam uśmiechając się łobuzersko.
Sanchezowi ulżyło, aż głośno westchnął. Na moim serdecznym palcu pojawił się pierścionek zaręczynowy. Wyglądał cudownie.
Założyłam mu ręce na szyję i pocałowałam go czule. Spojrzałam w jego błyszczące oczy. Był naprawdę szczęśliwy. Dokładnie tak, jak ja.  

_____________________
No to kończę ferie 2013... tak szybko zleciały...:
Wykorzystując ich ostatnie tchnienia dodaję powyższy rozdzi:D. Następne będę starała się dodawać co kilka dni, w miarę możliwości. Zależy ile będę miała czasu... Pozdrawiam i życzę udanych ferii kolejnym województwom! :)