Był słoneczny ranek,
siedziałam na tarasie. Alexis w końcu się obudził i dołączył do mnie.
-Jutro ważny mecz.-
przywitałam go średnio przyjemną informacją.
-Wiem, wiem…
Strasznie nie chce mi się tam jechać. A najgorsze jest to, że nie możesz być
tam ze mną.- skrzywił się.- Dziwne. Przecież jesteś asystentem trenera!
-Nieoficjalnie.-
puściłam oczko.- Ale, będę zabiegać o to stanowisko.
-I będziesz ze mną
już na każdym meczu.- uśmiechnął się szeroko.
-Wyobrażasz to sobie?
Darłabym się, że grasz jak ciamajda nie tylko na treningach, marzę o tym!-
zachichotałam.
-Spaaaadaj.- wystawił
język udając urażonego.
Pierwsza część dnia
minęła (w miarę) spokojnie. Oczywiście, nie obyło się bez bitwy, to była już
tradycja. Tym razem jednak postanowiliśmy rzucać się nie jedzeniem, a
poduszkami. Kiedy Chile uderzył mnie w tył głowy niszcząc moją starannie
ułożoną fryzurę, postanowiłam, że nie zaznam litości- Sanchez oberwał tak
mocno, że poduszka rozerwała się i po całym domu fruwały pióra.
-Czekaj, nie ruszaj
się!- krzyknęłam i pobiegłam po aparat.
Zrobiłam mnóstwo
zdjęć, salon zamienił się w pomieszczenie rodem z jakiejś bajki. Meble
przystrojone białym puchem wyglądały tak pięknie, że nie mogłam tego nie
uwiecznić. Skupiając się na robieniu magicznych ujęć nie zauważyłam
najwspanialszego zjawiska: Alexis siedział nie wykonując żadnego, nawet
najmniejszego ruchu na pierzastym
dywanie. Uśmiechał się ukazując śnieżnobiałe zęby, patrzył na mnie z radością w
błyszczących oczach. Bez namysłu skierowałam obiektyw aparatu w jego stronę i
zrobiłam mu kilka zdjęć. Był tylko jeden minus- miał na sobie koszulkę.
-Mmmm!- westchnęłam
przeglądając ujęcia.- Wspaniały widok!
Tak się rozmarzyłam,
że nie zwróciłam uwagi na to, co robi Chile, który wiedział jak to wykorzystać.
Zaszedł mnie od tyłu, podniósł i zabrał aparat. Trzymając mnie na rękach
oglądał zdjęcia.
-Co ty wyczyniasz?-
zapytałam unosząc brwi.
-Sprawdzam tylko, czy
nie przytyłaś.- zaśmiał się.- Masz farta, że nie musisz pracować nad figurą…
-Pracować? Zaraz,
zaraz…- szepnęłam. No tak, miałam z nim porozmawiać!- Alexis, musimy pogadać.-
powiedziałam poważnym tonem.
-O nie… Nie cierpię
tego zdania. Zrobiłem coś nie tak?- wyraźnie się zaniepokoił.
-Nie, wszystko jest
okej. Po prostu chcę, żebyś mi coś doradził.- spróbowałam się uśmiechnąć, ale
byłam strasznie zestresowana.
-Tak?- postawił mnie
z powrotem na podłodze.
-Nie wiem czy iść na
studia. Rozmawiałam z Antonellą, powiedziała, że jeśli poświęcę kilka
następnych lat na naukę, już w ogóle nie będziemy mieli dla siebie czasu.
-Ma rację.- odparł
stanowczo.
-Ale… Jeśli skończę
szkołę na tym etapie, nie znajdę aż tak dobrej pracy.- przygryzłam wargę.
Zaśmiał się.-
Przecież nie musisz pracować!- objął mnie w talii.- Też nie widzę sensu w tym,
żebyś męczyła się poświęcając każdą wolną chwilę na naukę. Nie wiem jak jest w
Polsce, ale tutaj szkoła wyższa wysoko się ceni, ludzie znajdują po niej
naprawdę dobrze płatną pracę. Ale mniejsza o to. Nie ma konieczności, żebyś
pracowała. To jest moja rola.- pocałował mnie w czoło.
* * *
Minęły
cztery miesiące. Co się wydarzyło? Nic szczególnego. Regularnie odbywające się
treningi i mecze, zgrupowania reprezentacji… Mieliśmy dla siebie mało czasu,
ale na szczęście zbliżały się święta Bożego Narodzenia, co wiązało się z
przerwą w lidze. Moje pierwsze święta poza domem. Rodziny nie widziałam od…
sierpnia, Julki od dnia przed wyjazdem. Gdy zadzwoniłam do niej z informacją,
że tu zostaję i opowiedziałam całą historię dlaczego, nie uwierzyła. Do tej
pory nie odzywa się ani nie odbiera telefonu. Cóż, zobaczę ją dopiero po nowym
roku.
Popołudnie,
jak to zwykle bywało, spędziliśmy na Camp Nou, piłkarze przygotowywali się do
ostatniego spotkania przed świętami. Czekał ich jeszcze mecz z ostatnią w
tabeli Osasuną.
Kiedy
trening dobiegł końca, Tito Vilanova skorzystał z okazji, że jesteśmy wszyscy
razem i złożył nam świąteczne życzenia.
Boże
Narodzenie w Hiszpanii niewiele różniło się od tego polskiego. Nie było tylko
śniegu, a temperatura sięgała dwudziestu stopni, do czego nie mogłam się
przyzwyczaić. W Polsce biały puch przykrywający całą okolicę dawał przyjemną
atmosferę, wszystko wyglądało tak magicznie. Święta tutaj będą ciekawym
doświadczeniem, ale…
-Alexis,
następne Boże Narodzenie spędzamy w Polsce, nie ma innej opcji.- siedzieliśmy w
salonie oglądając mecz piłki ręcznej.
-A
te?- poruszył brwiami.
-No…
tutaj.- odparłam niepewnie.- Chwila, ty coś kombinujesz.- dobrze znałam to
spojrzenie.
-Otóż,
kochanie, te święta spędzimy u mnie.- uśmiechnął się szeroko.
Nie
załapałam.- No przecież wiem! To może zaprosimy piłkarzy, którzy nie wyjeżdżają
do rodziny?- zaproponowałam.
-W
sensie, że w Chile!
-Co?!-
zaskoczona aż podskoczyłam.- Jak to?!
-Iza,
uspokój się. Wiedziałem, że tak zareagujesz. Nie chcesz poznać moich bliskich?-
gestem pokazał, żebym usiadła na jego kolanach.
Wykonałam
to nieme „polecenie”.- Pewnie, że chcę. Ale pytanie czy oni chcą poznać mnie?-
zmarszczyłam brwi.
-Chilijska
gościnność niczym nie różni się od tej hiszpańskiej, uwierz mi. A poza tym-
kiedy tylko cię zobaczą, zostaną obezwładnieni twoim darem. Nawet nie masz się
czym martwić.- kąciki jego ust uniosły się.
-Dobrze
więc, pojadę.- przygryzłam wargę. Przede mną kolejne doświadczenie.- Kiedy
wylatujemy?
-Dwudziestego
trzeciego grudnia.- oznajmił.
-Hmm…
Dziś dwudziesty piąty listopada. To dużo czasu.- westchnęłam.- Jeszcze tylko
mecz na początku grudnia i mamy cały miesiąc tylko dla siebie.- złożyłam
delikatny pocałunek na jego ustach.- Opowiedz mi o swojej rodzinie. Ty moją już
znasz!
-Chętnie!-
uśmiechnął się.- Zacznę od najstarszej osoby mieszkającej w moim rodzinnym
domu. Babcia Francisca w tym roku będzie obchodzić dziewięćdziesiąte drugie
urodziny.- powiedział dumnie.- Jest wspaniała. Pamiętam, jak uczyła mnie
starych Chilijskich piosenek, wychowałem się na nich. To ona kupiła mi na
któreś urodziny piłkę i zaszczepiła miłość do footballu. Dziadek był piłkarzem.
Nie zdążyłem go poznać, zmarł przed moim urodzeniem.
-Czy
Twoim dziadkiem był wielki Leonel Sanchez?- przerwałam mu.
-Tak,
skąd wiesz?!- jego oczy rozbłysły.
-Mój
dziadek często mi o nim opowiadał, to był jego ulubiony piłkarz! Lata 1955-68…
-Dokładnie
tak. Był wspaniały, marzę, by mu dorównać.- uśmiechnął się mimowolnie.- No to
jedziemy dalej: moi rodzice. Valentina i Nicolas Sanchez. Od razu cię
pokochają. Macie z mamą podobne charaktery!
-To
znaczy?- ucieszyłam się.
-Obie
jesteście uparte.- Alexis parsknął śmiechem.
-Te
święta będą dla ciebie horrorem.- oznajmiłam poważnym tonem.
-Przeestań,
to będzie najlepsze Boże Narodzenie w moim życiu!- puścił oczko.- No to teraz
starszy brat, Sebastian. Uważaj na niego, lubi ładne dziewczyny!- zaśmiał się.-
I na koniec, najmłodszy- Alexis. Myślę, że się polubicie.
-Mam
dziwne przeczucie, że nie.- szturchnęłam go w żebra.
-On
zrobi wszystko, żeby te święta były dla ciebie niezapomniane.
-Będą.
Przecież spędzi je właśnie z nim.- odparłam, po czym pocałowałam chłopaka.
* * *
Piłkarze
FC Barcelony w końcu rozegrali ostatni mecz w roku, którego lepiej zakończyć
nie mogli. Duma Katalonii rozgromiła Osasunę 6 do 0 zgarniając kolejne trzy
punkty. Cały czas prowadzili w tabeli La Liga. Ten sezon należy do nich. Większość ekipy z Camp Nou miała w planach
wyjazd do rodzin, w końcu święta były jedynym czasem w roku, kiedy tak naprawdę
mogli spotkać się wszyscy razem.
Antonella
była już w piątym miesiącu ciąży, jej brzuch „troszeczkę” się zaokrąglił.
Dziewczyna z każdym dniem promieniała coraz bardziej. Kiedy przychodziłyśmy na
treningi, biło od niej mnóstwo pozytywnej energii, nigdy wcześniej nie
widziałam jej aż tak szczęśliwej.
-Nie
sądzisz, że Anto będzie wspaniałą matką?- zapytałam Alexisa w drodze ze
stadionu.
-Jestem
tego pewny. A Leo- wspaniałym ojcem.- uśmiechnął się.
-Więc
Thiago będzie wspaniałym dzieckiem.- dodałam ze śmiechem.
Odkąd
dowiedzieliśmy się, że Messiemu urodzi się syn, piłkarze twierdzą, że przyszłe
pokolenia utrzymają wysoki poziom na Camp Nou. Na świat w najbliższym czasie
mają przyjść dzieci Pique, Pedro, Iniesty i Victora Valdesa.
-Jeśli
ich potomkowie zajmą się footballem, zwycięstwa mamy w kieszeni.- puścił oczko.
-A
twoje dziecko?- uśmiechnęłam się szeroko.
-Jeśli
urodzi je najwspanialsza kobieta jaką znam, to…
-To
co?
-To
będzie niezdarą.- zaśmiał się.
-Spadaj!-
szturchnęłam go w ramię.
-Żartuję.
Może odziedziczy po tobie dar.- przygryzł wargę.
-A
po tobie talent do gry.- uśmiechnęłam się.- Zaraz, zaraz… Rozmawiamy o naszym
wspólnym dziecku. Chcesz je mieć… ze mną?- głośno przełknęłam ślinę.
-Miałaś
co do tego jakieś wątpliwości? Kocham cię, nie wyobrażam sobie życia bez
ciebie. Jeżeli chcę założyć rodzinę, to tylko z tobą.- spoglądał na mnie
szczerząc się.
-A
chcesz?- uśmiechnęłam się łobuzersko.
-Będę
najszczęśliwszym człowiekiem we Wszechświecie.- oznajmił, po czym pocałował
mnie delikatnie.
Przecież
to było oczywiste. Chile na każdym kroku pokazuje, jak bardzo mnie kocha. Z
każdym dniem coraz bardziej. To uczucie nie wygasa, tylko nabiera na sile.
Znamy się jakieś pół roku, wydawałoby się, że to o wiele za krótko, by mówić o
założeniu rodziny, ale oboje czuliśmy, że to odpowiedni czas. Bezgraniczne
zaufanie nie zakłócone niczym, żadną poważną kłótnią i przyjemność czerpana ze
wspólnie spędzanego czasu były czymś wspaniałym, czego nigdy wcześniej nie
doświadczyłam. Do momentu poznania Alexisa związek kojarzył mi się z bólem i
cierpieniem, złamanym sercem. W Polsce przysięgłam sobie, że już nigdy się nie
zakocham i nie zaufam żadnemu mężczyźnie, bo nie wytrzymałabym porzucenia po
raz kolejny. Złamałam tę przysięgę na rzecz Sancheza i jestem pewna, że nie
popełniłam błędu. On pokazał mi, że miłość nie musi boleć. Codziennie dziękuję Bogu, że postawił na mojej drodze Alexisa i całą
drużynę z Camp Nou, bo to naprawdę wspaniali przyjaciele, mało tego- bracia. A
Antonella? Wymarzona siostra. O
nic więcej nie mogę prosić, moje życie jest teraz idealne.
* * *
Nadszedł dzień
wyjazdu do rodziny mojego chłopaka. Za dwie godziny mieliśmy być na lotnisku.
-Kochanie, wstawaj,
bo się spóźnimy.- usłyszałam szept Sancheza, który delikatnie głaskał mnie po
policzku.
-Co? Która godzina?-
zapytałam półprzytomna.
-Siódma. Hmm… Dziwne,
zwykle to ty budzisz mnie.
Przeciągnęłam się.-
Nie mogłam zasnąć. No cóż, prześpię się w samolocie.- niechętnie wyszłam spod
ciepłej kołdry ciągle ziewając. Po porannej toalecie i śniadaniu przystąpiłam
do pakowania.
-Nie przesadzasz? To
tylko kilka dni.- Alexis uniósł brwi.
-Ciekawie co powiesz
jak pojedziemy do Polski i zabiorę wszystkie swoje rzeczy z pokoju…-
zachichotałam.- Nie mogę się doczekać, aż znowu stanę przed ścianą z plakatami
i się rozmarzę. Ale w zasadzie to już nie będzie to samo, przed oczami będę
miała tych żywych idoli.
-Bardziej jestem
ciekawy tego, jak twoja przyjaciółka na mnie zareaguje. Pamiętasz Wiktora?-
wybuchnęliśmy śmiechem.- Nie wiedział co ze sobą zrobić i w którą stronę
patrzeć!
-Nie dało się z nim
porozmawiać…- uniosłam brwi.- Zawsze był dziwny.
-Niewiele
pogadaliśmy, ale wydawał się fajny. Może kiedyś się przyzwyczai.
-Ja nadal nie
przywykłam.
-Bez przesady.
Przecież jesteśmy normalnymi ludźmi.- musnął mój policzek.
-Nie, nie jesteście
normalni.- zaśmiałam się.- Pamiętasz bitwę na jedzenie? Powrót z imprezy? Te
wygłupy na treningach? Debile.- odwzajemniłam pocałunek.
-To musi być bardzo
pociągające, bo na mnie lecisz!- krzyknął, po czym oboje opadliśmy na łóżko.
Ułożyłam głowę na
torsie Alexisa. Chłopak przeczesywał moje włosy palcami. Zawsze kiedy to robił,
przez moje ciało przechodziły dreszcze, uwielbiałam to uczucie.
* * *
Na lotnisku było
mnóstwo ludzi. Tego się spodziewałam, w końcu jutro wigilia, wszyscy wyjeżdżają
do rodziny. Zwykle tłumy nie przeszkadzają mi w znacznym stopniu, ale teraz,
kiedy wszyscy się na nas gapili, a co chwilę ktoś podchodził po autograf od
Sancheza i robił nam zdjęcia, czułam się… nieswojo. Nie mogłam nawiązać z chłopakiem
żadnego kontaktu, bo ludzie ciągle go zaczepiali, starałam się więc „mówić”
oczami. Na szczęście szybko zrozumiał. Moje spojrzenie sprawiło, że Alexis bez
zastanowienia złapał mnie za rękę i pobiegliśmy w stronę wejścia do naszego
samolotu. Chwilę później siedzieliśmy już w wyznaczonych miejscach.
Boeing w końcu
wystartował. Pierwszy raz leciałam tego typu samolotem: był ogromny i
komfortowy, mieścił mnóstwo ludzi. Oprócz tego, dreamliner wydawał się szybszy
niż te, którymi latałam do tej pory. W Santiago de Chile wylądowaliśmy po
niecałych sześciu godzinach lotu.
-Alexis!- ktoś
krzyknął. Myślałam, że to kolejna osoba chcąca autograf. Okazało się, że w
naszą stronę biegł starszy brat mojego chłopaka. Bracia przywitali się
serdecznym uściskiem. Następnie mężczyzna odwrócił się w moją stronę.
-Hermosa!- krzyknął uśmiechając się życzliwie.- Jestem Sebastian.-
podał mi dłoń.
-Izabela.- puściłam
oczko.
Chłopak bez
zastanowienia przytulił mnie mocno. Chile miał rację- tutaj ludzie są tak samo
gościnni jak w Hiszpanii.
Przyszedł czas na
poznanie reszty rodziny. Ze stolicy do Tocopilli było stosunkowo niedaleko.
Podróż minęła szybko.
-Alexis!- jeszcze nie
zdążyliśmy wysiąść z auta, a ktoś o barwie głosu podobnej do tej Sebastiana
krzyknął. Wtórowały mu dwie kobiety.
Rodzice i babcia
Sancheza stali przed domem z rozłożonymi
ramionami. Żeby ulżyć sobie po całym stresie, postanowiłam, że podejdę do nich
jako pierwsza, bracia wyjmowali torby podróżne z bagażnika samochodu.
-Dzień dobry, jestem…
-Isabel!- przerwała mi matka Alexisa.
-Tak.- uśmiechnęłam
się życzliwie.
Kiedy zostałam
wyściskana już przez wszystkich, poszłam za dom, widoki były piękne. Poza tym,
musiałam coś przemyśleć. Chile chce założyć rodzinę. Chyba nie do końca to do
mnie dotarło, choć na początku bardzo ucieszyła mnie ta wiadomość. Kocham go,
ale czy nie jestem za młoda…? Mam dopiero dwadzieścia lat, czy wystarczająco
skorzystałam z życia, by poświęcić je dziecku?
-Egoistka.-
powiedziałam sama do siebie.
-O, tu jesteś!-
przyszła babcia Sancheza.- Podziwiasz krajobraz?
-Tak, jest piękny.-
rozejrzałam się wokół.
-Dobrze, że jesteś
sama, chciałam z tobą porozmawiać.- oznajmiła spokojnym tonem.- Pasujecie do
siebie. Alexis nigdy wcześniej nie przyjechał do rodzinnego domu z dziewczyną,
jesteś dla niego naprawdę wyjątkowa. Kiedy widzę, jak na siebie patrzycie… to
coś pięknego. Nie widzicie poza sobą świata, to wszystko da się wyczytać z
jednego spojrzenia. Isabel, czy
jesteś pewna swoich uczuć wobec niego?- kobieta uważnie mnie obserwowała.
-Tak, kocham go.
Oddałabym za niego życie.- odparłam całkiem poważnie.- Chcemy założyć rodzinę.-
przygryzłam wargę. Trochę obawiałam się jej reakcji.
-Ale jak to, tak bez
ślubu?- tego się spodziewałam.
-Wszystko w swoim
czasie, proszę pani.
-Mów mi „babciu”.
Zawsze marzyłam o wnuczce, której niestety Bóg mi nie dał.- uśmiechnęła się.
-Dobrze, babciu.-
puściłam oczko.- Jak dotąd, nie rozmawialiśmy o małżeństwie, nie jesteśmy nawet
zaręczeni…
-Czy on zgłupiał?!-
przerwała mi.- Na co on czeka?!- kobieta oburzyła się.- Muszę przemówić mu do
rozsądku.
-Nie, nic na siłę!-
zaśmiałam się.- Chodźmy pomóc pani Valentinie, dziś Wigilia, ma dużo pracy!
Tak jak myślałam,
mama Chile krzątała się po kuchni w pośpiechu wykonując wszystkie czynności.
Miała groźną minę, zresztą, zachowywałabym się tak samo, gdyby trzech
domowników leżało na podłodze oglądając telewizję zamiast mi pomóc.
-Proszę się nie
denerwować, ja nakryję do stołu, a pani niech w spokoju dokończy sałatkę.- uśmiechnęłam
się życzliwie.
-Dziękuję ci. Ale
proszę, mów mi po prostu „Valentina”.- spróbowała odwzajemnić uśmiech.- i
obiecaj, że wpłyniesz na Alexisa i w końcu się ruszy!- westchnęła głośno
patrząc na syna.
-Dobrze, obiecuję.-
zaśmiałam się, po czym zajęłam się nakrywaniem do stołu.
Wybiła 1900,
na czarnym niebie świeciły już miliony gwiazd. Po podzieleniu się opłatkiem
zasiedliśmy do stołu, na którym znajdowało się mnóstwo potraw, wiele widziałam
pierwszy raz w życiu. Valentina musiała
spędzić przy tym sporo czasu.
Kiedy uroczysta
kolacja dobiegła końca, wyszłam przed dom. Zafascynowało mnie bezchmurne,
gwieździste niebo, wyglądało przepięknie, tak… magicznie.
-Kochanie, co ty
tutaj robisz?- Alexis dołączył do mnie.
Uniosłam palec
wskazując wspaniały widok. Chłopak już nic nie mówił. Długo wpatrywaliśmy w
niebo w całkowitym milczeniu, kiedy nagle…
-Patrz, to spadająca
gwiazda!- krzyknął Sanchez.- Pomyśl życzenie.
Rzeczywiście, ciemną
„płachtę” przecięło intensywne światło.
-Nie muszę, przecież stoisz
obok.- spojrzałam na Alexisa, jego oczy błyszczały. Był strasznie zdenerwowany.
-Iza, ja…- sięgnął do
kieszeni. Czyżby nadszedł ten moment…?
Zgadłam.- …Chcę
spędzić z tobą resztę życia.- otworzył małe, bordowo- granatowe pudełeczko. W
środku znajdował się chyba najpiękniejszy pierścionek, jaki w życiu widziałam.
Z wrażenia szeroko otworzyłam usta.
Czułam się jak
księżniczka z bajki. Atmosfera była cudowna: gwieździsta noc, cichy wiatr,
który zapraszał do tańca moje włosy i on, mężczyzna moich marzeń. Patrzył na
mnie w sposób wprost nie do opisania. Inaczej niż zwykle, jakby chciał
powiedzieć „Zgódź się, a w zamian dam ci to niebo.”
-Pragnę tego samego.-
odpowiedziałam uśmiechając się łobuzersko.
Sanchezowi ulżyło, aż
głośno westchnął. Na moim serdecznym palcu pojawił się pierścionek zaręczynowy.
Wyglądał cudownie.
Założyłam mu ręce na
szyję i pocałowałam go czule. Spojrzałam w jego błyszczące oczy. Był naprawdę
szczęśliwy. Dokładnie tak, jak ja.
_____________________
No to kończę ferie 2013... tak szybko zleciały...:(
Wykorzystując ich ostatnie tchnienia dodaję powyższy rozdział :D. Następne będę starała się dodawać co kilka dni, w miarę możliwości. Zależy ile będę miała czasu... Pozdrawiam i życzę udanych ferii kolejnym województwom! :)
Tak się cieszę! On się jej oświadczył! awww :P
OdpowiedzUsuńCieszę się z ich szczęścia :DD Heheh czekam na kolejne rozdziały ;)
tak tak kojarzę :)
OdpowiedzUsuńjej, oświadczyny *-* czekam na kolejny rozdział:)
Oooo <33 kochaaaaam! *____*
OdpowiedzUsuńZapraszam na rozdział 8 http://nie-warta-cierpienia.blogspot.com/ Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńps: Nie poinformowałaś mnie o nowym rozdziale, postaram się nadrobić :)
Nadrobiłam :) Super, że się zaręczyli. Pasują do siebie i na pewno będą szczęśliwa rodzinką :) Czekam na następny.
UsuńPS: Powinnam mieć zakładkę ze spamem ale jakoś nie mam czasu założyć więc pisz śmiało po rozdziałem o nowościach. Wolę jak tam mnie informują bo jak nie to potem trudno nadrabiać zaległości :)
11 rozdział na http://gorzki-smak.blogspot.com
OdpowiedzUsuńZapraszam:)