-Jestem pewna, że
nikt cię nie rozpozna.- przekonywałam Sancheza, który starannie przygotowywał
„kamuflaż”, by nie robić niepotrzebnego zamieszania przed wizytą w Polsce.-
Chodźmy już, bo się spóźnimy!
Zabraliśmy walizki i
taksówką dojechaliśmy do lotniska w Barcelonie. Nie przepadałam za transportem
powietrznym, a w ostatnim czasie tak często musiałam z niego korzystać…
W końcu weszliśmy na
pokład i po jakimś czasie samolot wystartował. Ja znów siedziałam oparta o
ramię narzeczonego. Przyglądałam się pierścionkowi zaręczynowemu, zauważyłam
coś… dziwnego.
-Alexis, czemu na tym cudeńku wygrawerowane
jest twoje nazwisko?- uniosłam brew.
-Ech, myślałem, że
nie zauważysz.
-Ciężko nie zwrócić
na to uwagi.- zaśmiałam się krótko.
-Nie chciałem ci tego
mówić, bo bałem się twojej reakcji. No ale, teraz chyba nie mam wyjścia.-
pokiwał głową w geście bezradności widząc moją minę.- No więc…- wziął głęboki
oddech.- To pierścionek przekazywany w mojej rodzinie już od kilku pokoleń.
Moja prababcia dała go babci, a ta, jako że nie miała córki, postanowiła nie
przekazywać go mojej mamie- czekała, aż jeden z jej wnuków przedstawi kobietę
swojego życia. Jak pewnie wiesz, jesteś pierwszą, którą zabrałem do
rodziny. Babcia Francisca dobrze wie, co
to oznacza- jesteś tą jedyną.- złożył delikatny pocałunek na moim czole.
-Czemu nie
powiedziałeś mi wcześniej?! Przynajmniej podziękowałabym babci!- byłam
zszokowana i wściekła.- Teraz mi głupio…
-Sama chciała, żebym
powiedział ci dopiero, kiedy znajdziesz ten szczegół.
-Ale…- poczułam się
wyjątkowo. To był wspaniały gest ze strony kobiety. A więc od momentu zaręczyn
jestem kontynuatorką tej… tradycji. Kiedyś to ja przekażę pierścionek mojemu
dziecku.
-No co? Nie cieszysz
się?- Sanchez parsknął śmiechem na widok mojej miny.- Dokładnie tak wyglądał
Wiktor, kiedy mnie zobaczył!
-Czy ty zawsze musisz
się ze mnie nabijać?- szturchnęłam go w ramię.
-Tak. Uwielbiam cię
denerwować!- pocałował mnie w policzek.
-Głupek.
W końcu wylądowaliśmy
na wrocławskim lotnisku. Uśmiechnęłam się mimowolnie widząc znajome tereny.
-We Wrocławiu nie
byłem nigdy. W ogóle to tylko raz byłem w Polsce, w Warszawie. Graliśmy na
stadionie narodowym z Polonią, dawno, dawno temu.
-W takim razie
postaram się pokazać ci wszystko, co we „Wroclove” najlepsze.- puściłam oczko.-
Ale najpierw jedziemy do mojej rodziny.- dodałam stanowczo.
-Wiem, wiem. Ciekawe
jak zareagują.- skinął głową na pierścionek.
-Bardziej się
martwię, czy Jula będzie chciała się ze mną spotkać.- skrzywiłam się. Bolało
mnie, że moja najlepsza przyjaciółka mi nie wierzyła.
-Myślę, że nie będzie
problemu.- uśmiechnął się.- Jeśli będzie miała opory, po prostu podejdę do was
i udowodnię, że niczego nie zmyśliłaś.- objął mnie ramieniem i wyszliśmy z terenu
lotniska. W umówionym miejscu czekał już mój tata. Opierał się o maskę auta.
-Iza, w końcu!-
przytulił mnie mocno.- Moja mała dziewczynka.
-Nie taka mała.-
zaśmiałam się. Strasznie mi go brakowało. Tak samo jak mamy i Wiktora, których
spotkałam pół godziny później.
Chile i tata
przenosili bagaże z samochodu do domu. Ja uspokajałam brata, który tak jak
przewidywaliśmy, tracił oddech na widok mojego narzeczonego. Właśnie,
narzeczonego. Mieliśmy przekazać coś mojej rodzinie.
-Alexis, tato,
podejdźcie tu.- dałam Sanchezowi znak.
Wszyscy usiedli na
kuchennych krzesłach.
-Więc… Matko, ojcze,
bracie…- zaczęłam uroczyście.- Ja i Alexis zaręczyliśmy się i planujemy ślub.-
przygryzłam wargę czekając na reakcję. Poczułam silny uścisk – Sanchez złapał
mnie za rękę, był bardzo zdenerwowany.
-To… wspaniale!-
krzyknęła wzruszona mama, po czym zerwała się z krzesła i objęła nas oboje.
-Gratulacje.- tata
uścisnął dłoń Chilijczyka, następnie przytulił mnie.- Opiekuj się tą
dziewczyną, potrafi być naprawdę szalona.- poruszył brwiami.
-Wiem, proszę pana.-
Alexis zaśmiał się krótko.
-Po prostu „tato”.-
puścił oczko.
Odetchnęłam z ulgą.
Stres w końcu minął. Prawie – przede mną jeszcze rozmowa z Julią.
Siedzieliśmy w moim
pokoju. Chile podziwiał dziesiątki plakatów na ścianach pomieszczenia, nie
zwracał uwagi na nic innego.
W drzwiach pojawił
się mój młodszy brat, Wiktor.- Mogę?- zapytał niepewnie.
-No, chłopie, w końcu słyszę twój głos.- Alexis uśmiechnął
się szeroko.- Chodź!
Chłopiec usiadł na
krześle stojącym przy biurku.- Chciałem przeprosić za moje zachowanie, to było
trochę dziwne.
-Trochę?- parsknęłam
śmiechem.
-Teraz, jak już
prawie jesteśmy rodziną, to chyba nie ma sensu się nie odzywać.
-Nie bój się mnie,
nie gryzę.- Sanchez puścił oczko.- No chodź tu, mam coś dla ciebie.- uśmiechnął
się zachęcająco.
Wiktor podbiegł do
niego z radością w oczach. Chłopiec dostał korki, o których wspominał mi
podczas pobytu w Barcelonie. Postanowiłam, że powiem o tym Alexisowi, który bez
problemu kupił pożądany model butów.
-Dzięki!- był bardzo
szczęśliwy.
Chile podnosił go tak
wysoko, że prawie dotykał głową sufitu. Zaobserwowałam, że mój narzeczony ma
naprawdę dobre podejście do dzieci, a bawiąc się z Wiktorem wyglądał wspaniale…
-Będę mógł spędzić z
wami Sylwestra?- brat spojrzał na mnie z nadzieją.
-Jasne, spędzimy go
wszyscy razem.- puściłam oczko.
Chłopiec wybiegł z
pokoju z krzykiem.- Mamo, mamo, nigdzie nie wyjeżdżają, zostają ze mną, ale
fajnie!
-Cwaniak.- zaśmiałam
się.- Czy możesz przestać wgapiać się w te plakaty?- zwróciłam się do Alexisa.
-Co?- odwrócił się.-
Nie wiedziałem, że takie z nas dupeczki.- parsknął śmiechem.
Uniosłam brwi.- Chyba
czas zadzwonić do Julki.
-Dobry pomysł.-
puścił oczko.- Trzymam kciuki.
Na klawiaturze
komórki wystukałam numer przyjaciółki. Tym samym na ekranie pojawiło się nasze
wspólne zdjęcie. Wzruszyłam się, dobrze pamiętałam moment, w którym je
robiłyśmy. Dziewczyna jak zwykle była szeroko uśmiechnięta.
-Tak?- Julia w końcu
odebrała.
-Cześć, to ja, Iza.
-Hola.- odparła ironicznie.
-Przyjdziesz do
mnie?- przygryzłam wargę.
-Mam iść do
Hiszpanii?!- zaśmiała się, znowu z nutą ironii w głosie.
-Jestem we
Wrocławiu.- odpowiedziałam stanowczo.
-Ooo. Więc dobrze, za
chwilę będę.
-Naprawdę? Dziękuję!-
rozłączyłam się.- Alexis, zgodziła się, zaraz przyjdzie!
-Wiedziałem, że się
uda. W końcu twój dar…
Przerwałam mu
pocałunkiem.
-Fuj.- usłyszeliśmy
Wiktora.
Zignorowaliśmy go,
nie przeszkadzaliśmy sobie. Przerwaliśmy czułości dopiero wtedy, gdy zadzwonił
dzwonek do drzwi.
-Jula!- odskoczyłam
od Sancheza.- Ja otworzę!- krzyknęłam i pobiegłam do korytarza.
-Julia, kochanie!-
objęłam ją. Tak dawno się nie widziałyśmy…
-Hej!- mimo tego, że
była na mnie zła, uśmiechnęła się życzliwie.
Poszłyśmy do mojego
pokoju. Zgodnie z planem, Wiktor miał zabrać Alexisa do swojego pomieszczenia.
-Co robisz
wieczorem?- przerwałam ciszę.
-Wychodzę z chłopakiem
do klubu. A ty?
-Spędzę tego
Sylwestra z rodziną i narzeczonym.- uśmiechnęłam się łobuzersko.
-Przepraszam, z
kim?!- podskoczyła jak oparzona.
-Zaczekaj tutaj.-
wybiegłam z pokoju. Wróciłam z uśmiechniętym Alexisem, którego trzymałam za
rękę.- Oto i on.- puściłam oczko.
-Ale… czekaj, jak
to?- Jula stała naprzeciwko nas z szeroko otwartymi oczami.- Czyli… nie
kłamałaś.- przygryzła wargę rumieniąc się.
-Julka… znamy się
tyle lat… przecież dobrze wiesz, że nigdy bym cię nie okłamała.
-Uwierzyłabyś, gdybym
powiedziała ci przez telefon, że zamieszkam z… no nie wiem… Johnnym Deep’em?!-
wykrzyczała.
-No tak, przepraszam.-
zachichotałam.
Chile nie wytrzymał.
Wybuchnął niekontrolowanym śmiechem.- Sorry, wyglądacie komicznie.- wydukał.
-Tak w ogóle, jestem
Julia.- moja przyjaciółka podała Sanchezowi rękę.
-Wiem, często o tobie
słyszę.- puścił oczko.- Alexis.
-Wiem, często o tobie
słyszę.- powtórzyła słowa Chilijczyka śmiejąc się.
-To co, między nami
okej?- przygryzłam wargę patrząc na nią.
-I ty naprawdę
przyjaźnisz się z całą drużyną?- dziewczyna gapiła się na Alexisa z
przymróżonymi oczami, jakby zastanawiała się, czy on naprawdę istnieje.
-Ba, jestem ich
siostrą!- zaśmiałam się.
-Nie potrafię dłużej
się na ciebie gniewać.- przytuliła mnie.- Brakowało mi cię. Ale nie zostajecie
tutaj…?- dobrze znała odpowiedź. Wystarczyło spojrzeć na moją minę.
-Mam pomysł.- oznajmiłam.-
Żeby jak najlepiej wykorzystać czas, bo
wylatujemy jutro w nocy… to może spędźmy tego Sylwestra wspólnie?
Oboje kiwnęli głowami
na znak aprobaty.
-No to czas zacząć
przygotowania.- Jula puściła oczko w moją stronę. Dobrze wiedziałam o co
chodzi. Imprezy zawsze robiłyśmy u mnie, za łóżkiem w moim pokoju schowałyśmy
dwa duże pudła z przeróżnymi gadżetami. Przyjaciółka szybko je wyciągnęła.
Alexis obserwował nas siedząc w fotelu.
Rozstawiłam głośniki
w kilku miejscach domu (rodzice wychodzili do znajomych), włączyłam muzykę. Od
razu przypomniały mi się nasze zabawy, kontrole rodziców, wyganianie brata z
pokoju…
Julia wcisnęła
Sanchezowi balony zmuszając go do pompowania ich, po czym poszła do kuchni, by
przygotować coś do jedzenia.
-Strasznie tu zimno.-
stwierdziłam zamykając okno. Zaczynałam tęsknić za hiszpańskim klimatem, tak
szybko do niego przywykłam...
Alexis wykonał gest,
który już dobrze znałam: machnął ręką na znak, żebym usiadła na jego kolanach.
Wykonałam polecenie.
Zarzuciłam ręce na
jego szyję, Chile głaskał mnie po policzku. Przysunął się do mnie tak, że nasze
twarze dzieliło jakieś trzy centymetry.
-Już ci cieplej?-
szepnął.
-Gorąco!- zamruczałam
mu do ucha chichocząc, po czym złożyłam na jego ustach delikatny pocałunek.
* * *
Przygotowania
dobiegły końca, za niecałe pół godziny rodzice mieli wyjść do znajomych, a my
wraz z ich wyjściem mieliśmy rozpocząć imprezę. Najwięcej (jak to zwykle
bywało) zrobiła Julka, ale nie złościła się na mnie, była już do tego
przyzwyczajona.
Ktoś
zapukał do drzwi.
-Cześć,
to ty jesteś Iza?- zapytał nieznajomy brunet.
-Tak,
to ja. Więc ty musisz być…- zmarszczyłam brwi.
-Dawid.-
uśmiechnął się.- Jestem chłopakiem Juli.
-Wejdź,
czeka na ciebie.- spróbowałam odwzajemnić uśmiech. Zamknęłam drzwi za Dawidem i
oparłam się o nie. Kiedy usłyszałam to imię, osłabłam. Wszystkie wspomnienia
wróciły w ciągu sekundy. Ta akcja w parku kilka lat temu, ból, cierpienie,
mnóstwo nieprzespanych nocy. Byłam pewna, że mi przeszło, chociaż w niewielkim
stopniu. Myliłam się.
-Co
się stało?!- podbiegł do mnie przerażony Alexis.- Iza, słyszysz mnie?
-Nic
mi nie jest, po prostu zrobiło mi się słabo.- znów wymusiłam uśmiech.
Chile
otworzył drzwi, uderzyła we mnie fala chłodnego, orzeźwiającego powietrza.
-Lepiej?-
zapytał zaniepokojony.
-Zdecydowanie.
Ukochany
niósł mnie do kuchni, pech chciał, że po drodze mijaliśmy się z rodzicami.
-O
Boże, co jej jest?!- zdenerwował się tata.
-Zasłabła.
Jula, otwórz okno. Isabel musi chwilę odpocząć.- uwielbiałam, kiedy wypowiadał
moje imię z chilijskim akcentem.
-Dacie
sobie radę?- mama była bardzo zaniepokojona.
-Jasne,
nie spuszczę jej z oka.- Alexis uśmiechnął się do niej.
-No
dobrze. Chodźmy już, bo się spóźnimy!- i w końcu wyszli.
W
domu rozbrzmiała muzyka, balony poleciały w górę odbijając się od sufitu.
Wybiła
2230. Postanowiłam, że kiedy jak kiedy, ale tej nocy nie będę się
nim przejmować, podczas gdy on pewnie o mnie nie pamięta i bajeruje kolejną
naiwniaczkę. Zachowałam się beznadziejnie. Pierwszy raz te wspomnienia wróciły,
kiedy Chile był obok. Wiedząc, że jest blisko, myślałam o tamtym kretynie.
Zamiast cieszyć się ukochanym, zamartwiałam się Dawidem… Poczułam się okropnie.
-Ludzie,
zjedzmy coś, jestem potwornie głodny.- odezwał się Sanchez i zbierał ze stołu
to, co lubił. Standardowo, zamiast usiąść, nosił jedzenie po całym domu.
Wyjrzałam
przez okno, ludzie powoli rozpoczynali pokazy fajerwerków. Niebo co chwila robiło
się kolorowe.
-A
my w ogóle mamy petardy?- zaśmiałam się.
-No
jasne! Zadbałem o to.- Dawid puścił oczko.- Chodź na dwór, pokażę ci.
-Okej,
przy okazji złapię trochę świeżego powietrza.
I
wyszliśmy na zewnątrz pozostawiając jedzącego Alexisa i skupioną na czymś, niezważającą na nas Julę.
Na
dworze panowała fantastyczna atmosfera. Prószył śnieg, na niebie błyskały
fajerwerki, zabawa sylwestrowa trwała w najlepsze. Chłopak mojej przyjaciółki
otworzył bagażnik swojego samochodu, petardy ledwo się w nim mieściły.
-Nie
przesadziłeś trochę?- uniosłam brwi pochylając się nad bagażnikiem.
-Coś
ty, jest w sam raz.
Wyprostowałam
się. Wtedy znajomy zbliżył się do mnie i odgarnął mi włosy z czoła.
-Dawid…?
-No co? Przyznaj, że
też na mnie lecisz.
Tego się nie spodziewałam.-
Co?! Chyba śnisz. Mam narzeczonego!- pomachałam dłonią z pierścionkiem przed
jego twarzą.
-To żadna
przeszkoda.- podszedł jeszcze bliżej, co zmusiło mnie do zrobienia kroku w tył.
-Czy ty się dobrze
czujesz?- byłam przerażona. Jedyne, o czym myślałam, to żeby powiedzieć Juli o
zachowaniu jej chłopaka.
-Może sprawdzimy to w
samochodzie?- złapał mnie za rękę i pociągnął lekko.
-Puść mnie.-
warknęłam próbując się wyrwać.
-No chodź, twój
ukochany nie musi o niczym wiedzieć.- szepnął mi do ucha obejmując mnie. Nie
potrafiłam się uwolnić.
-Alexis!- krzyknęłam
najgłośniej jak umiałam.
-Co jest?- po chwili
zapytał wyglądając przez okno.- Co się tam do cholery dzieje?!- na szczęście
nas zauważył. Szybko wybiegł z domu.- Ej, kolego, co ty robisz?- Chile spróbował
rozegrać to spokojnie, choć jego twarz wyrażała ogromny gniew.
-Nie widać?-
odpowiedział tonem psychopaty.
-Zabiję cię.-
wycedził przez zęby i ruszył w naszym kierunku.
-Alexis, nie rób nic
głupiego, błagam.- bardzo się bałam, Dawid całkowicie mnie obezwładnił.
Sanchez zbliżył się
do nas i powolnym ruchem spróbował mnie „odbić”, jednak Dawid jeszcze bardziej
wzmocnił uścisk.
Zbliżała się północ,
ludzie zaczęli wychodzić z domów i celebrować nowy rok. I to okazało się dla
mnie wybawieniem. Chłopak mojej przyjaciółki widząc coraz więcej osób puścił
mnie i uciekł. Chile chciał go gonić, ale chyba w ostatniej chwili złapałam go
za kurtkę.
-Mówiłam, nie rób nic
głupiego. Już dobrze.- powiedziałam drżącym głosem.
Alexis przytulił mnie
mocno.- Chodźmy do domu, może w końcu zaznasz dzisiaj spokoju.- westchnął
głośno.- A tego idiotę jeszcze dorwę.- warknął.
Weszliśmy do środka.
Jula siedziała w kuchni zapłakana. Musiała widzieć wszystko przez okno…
-Ta noc to jakiś
koszmar.- złapałam się za głowę.- Miało być tak wspaniale… Julka, przestań.-
objęłam ją z całych sił.- Słyszysz? Zapomnij o tym dupku. Nie jest wart twoich
łez.
-Ani twoich.- wtrącił
się Alexis. Czy on zawsze musi zauważyć, kiedy płaczę?!
Przeszliśmy do
salonu, Chile włączył telewizor. Co jakiś czas zerkałam przez okno podziwiając
kolorowe fajerwerki.
Tak oto zakończyliśmy
rok, oglądając jakiś koncert w telewizji. Mam nadzieję, że przyszły będzie o
wiele lepszy…
Hej.
OdpowiedzUsuńNie martw się, ja czytam twojego bloga.
Ale jeśli nie skończysz ze spamem na moim blogu, to się poważnie zastanowię. ZAWSZE gdy dodasz nowy rozdział mam na bloggerze wyświetlone że się pojawił. I czytam zawsze wszystkie wpisy. Tylko mam prośbę nie pisz zawsze gdy dodasz rozdział na moim blogu, gdyż bardzo nie lubię takiego rodzaju spamów:)
Co do rozdziału jest świetny! Bardzo mi się podoba. Jestem ciekawa co będzie dalej:) No i czekam na nn;p
Całuję! ;x
Mam nadzieję że nie potraktujesz tego jako hejtu, gdyż to tylko taka moja mała prośba:)
Wiem, że to denerwujące, przepraszam. JUŻ NIE BĘDĘ! :D
UsuńSerdecznie zapraszam na ostatni rozdział oraz epilog na: http://imposible-sin-vosotras.blogspot.com/ :)
OdpowiedzUsuńAle rozkręciłaś tą historię i często dodajesz rozdziały co mi się bardzo podoba :)Poza tym świetne opowiadanie, kilka razy mnie rozbawiło, ale też zasmuciło.. Czekam na nowości i rozwinięcie akcji :)
OdpowiedzUsuńJa tam się spamem nie przejmuje wręcz przeciwnie pisz bo jak bloggera nie przeglądam za dużo tego wszystkiego i brak czasu ;p
OdpowiedzUsuńCo do rozdziału... Chłopak Julki- może nie bd go określać jakimkolwiek słowem bo nawet nie zasłużył ;p Zepsuł tylko Sylwestra i tyle.
Cieszę się, że rodzice Isabel się cieszą ;d Hehe, i że Wiktor w końcu przemówił :)
Pozdrawiam.
Dupek z tego Dawida, ja nie wiem co on sobie wyobrażał. Szkoda Julki bo wydaje się fajna :)Pozdrawiam ;*
OdpowiedzUsuńCiekawy zwrot akcji, ale mam pytanie. Ten Dawid to byly Izy czy ma tam samo na imie xd
OdpowiedzUsuńCzekam ^^
To zbieżność imion, chodziło mi tu o powrót do wspomnień głównej bohaterki :)
Usuń